Free travel home page with storage for your pictures and travel reports! login GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community
Login
 Forgot password?
sign up


Top 3 members
wojtekd 120
Member snaps

Andrzej's Travel log

about me      | my friends      | pictures      | albums      | reports      | travel log      | travel tips      | guestbook      | activities      | contact      |

Wiecej wpisow o biezacych podrozach mozna znalezc na Twitterze: http://twitter.com/ostrand_ao

Log entries 91 - 100 of 120 Page: 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12



Feb 11, 2010 09:00 PM Varanasi wita deszczem

Tego dnia nalatamy sie zanim dotrzemy do Varanasi. Podroz wyglada nastepujaco: Goa-Bombaj, Bombaj-Delhi, Delhi-Varanasi. Jakby nie liczyc trzy loty i ponad 2tys. km. W Delhi mamy dluzsza przerwe. Leos ma fun, bo jest tutaj fajny plac zabaw dla dzieci. My w tym czasie mamy chwile wytchnienia, bo dzis od rana synek mial "muchy w nosie". Dzisiaj nawet go loty nie bawily, chociaz zazwyczaj bardzo je lubi...
Ladujemy w Varanasi z 1.5h opoznieniem i pierwsze zdziwienie, bo pada deszcz. W drodze do hotelu (znow lotnisko daleko za miastem - okolo 30km) w zasadzie leje, istne oberwanie chmury. Od razu czujemy, ze "wrocilismy" do Indii. Na drogach panuje zgielk i nieopisany halas, no i oczywiscie czuc intensywne zapachy oraz widac indyjska biede.
Niestety w wybranym przez nas hotelu brakuje miejsc. Bierzemy pokoj w hotelu obok - Palace on Ganges - tylko na jedna noc, bo tez wszystko zajete. Okazuje sie, ze w dniach 11-13 luty jest swieto Siwy i w miescie odbywa sie duzy festyn. Swiatynie sa przystrojone lampkami i kwiatami. Maly spacer po calodziennej podrozy dobrze robi. Juz pierwszy rzut oka na nadbrzezne gathy robi niesamowite wrazenie. Czuc niezwkla magie tego miejsca. Po Gangesie plywaja jeszcze lodzie oraz wianki z kwiatow i ognia. Kolacje zjadamy w hotelu Hajfa, gdzie rowniez rezerwujemy nocleg na nastepna noc. Z pelnymi brzuchami wracamy do hotelu i idziemy spac, bo jutro wstajemy skoro swit...



Feb 10, 2010 09:00 PM Zlote plaze Goa

Dzis wstajemy wczesniej. Najpierw spacer po plazy, a zaraz po sniadanku ruszamy na wyprawe lodzia na wyspe:) Razem z nami trzy pary z naszego hotelu. Jako pierwszy punkt programu - morskie safari z wyptrywaniem delfinow - byly:) i rekinow - nie bylo (tak mialo byc). Nastepnie w programie jest lowienie ryb. Wedki bardzo prowizoryczne: kawalek deseczki z zylka, ciezarek i haczyk z przyneta. Polowy marne, ale frajda wielka. Leos zlowil swoja pierwsza rybe w zyciu - brawo!!! Nastepnie plyniemy do malej zatoczki: kto chce moze poplywac, jest tam niewielka rafa. Dajemy po kilka nurow i skokow z lodzi - zabawa po pachy!
Kapitan serwuje zimne napoje i przekaski. Fala na pelnym morzu buja niezle nasza lajba, chwilami troche straszno, ale zabawa super. Doplywamy do przepieknej zatoczki i zlotej plazy. Tu mamy troche czasu na plazowanie, kapiele i lunch. Bardzo smakuje nam jedzenie przygotowane na miejscu przez nasza zaloge. Leos bierze dwie dokladki. Jest ryz z przyprawami, ryba pieczona w ognisku, salatki i sosy, a na deser arbuz. Palce lizac - jest to jeden z najlepszych posilkow jedzonych podczas calego pobytu w Indiach. Po obzarstwie mamy chwile relaksu i zaraz ruszamy w droge powrotna. Fantastyczny dzien na Goa! Popoludnie spedzamy nad basenem, wlasnie przypomnielismy sobie ze Leos ma koleczko i rekawki do plywania, wiec je intensywnie uzywa cale popoludnie. Pozniej ruszamy na spacer po naszej "wiosce" i promenadzie. Wieczor konczymy w restauracji hotelowej. Umawiamy sie jeszcze z taksowkarzem na kurs na 5:15 rano, bo jutro mamy dzien transferowy...
PS. Tak konczy sie nasz krotki pobyt na slonecznym i goracym wybrzezu Goa. Odpoczelismy tutaj bardzo, szczegolnie dzieki niezwykle wyciszajacej atmosferze naszego hotelu. Co do plaz Goa, to jestesmy jednak zawiedzeni... po niezpaomnianych zanzibarskich plazach trudno te uznac za atrakcyjne.



Feb 09, 2010 09:00 PM Coco Beach

Poranek zaczynamy od kawki wypitej na tarasie naszego pokoju. Delektujemy sie widokiem morza i upojnym szumem fal. Bardzo relaksujace chwile. Po sniadaniu mamy plan - wycieczke lodzia na wyspe. Niestety plany "ida w las" - lodz nas nie zabrala poniewaz okazalo sie, ze sa ta wycieczki wczesniej rezerwowane. Jestesmy troche zawiedzeni, szczegolnie Leos, bo mielismy szukac skarbu piratow. Ale co sie odwlecze... to nie uciecze. Ostatecznie bierzemy taxi i udajemy sie na Coco Beach. Jest to rybacka plaza, na ktorej jest bardzo duzo kolorowych lodzi, mnostwo palm pochylonych w kierunku morza i troche piasku dla turystow. Leos i ja realizujemy sie jako konstruktorzy zamku z piasku i muszelek. Ogolnie przyjemne miejsce, piekne widoki i relakcujace chwile... Czas na powrot do Donna Paula. Na 14 umowilismy sie z kierowca taxi, ale klapa - nie przyjezdza:( Rozgladamy sie za innym transportem, ale nic nie ma w przystepnej cenie. Ruszamy pieszo w kierunku miasteczka, slonce prazy, a Leos krzyczy: "Ja nie chce chodzic!". Ostatecznie laduje u taty na baranach. Po chwili lapiemy taksowke. Podroz przez stan Goa odslania niesamowite dziedzictwo okolo czterech wiekow panowania katolicyzmu. Co krok widac biale koscioly, krzyze i niewielkie kaplice. Wieszkosc z nich jest bardzo stara, ale wszystkie zadbane. Zreszta architektura przypomina rowniez o kolonialnej-iberyjskiej przeszlosci tych miejsc.
Dzis slonce nas wymeczylo, ale chlodny prysznic szybko koi to zmeczenie. Kolacje zjadamy w hotelowej restauracji. My owoce morza, a Leos frytki. (Jeszcze troche i zmieni sie w wielka fryte. Nie!) Synek konczy jedzenie i odplywa w kraine snu. My po krotkim oddechu na tarasie rowniez... Dobrej nocy!!!



Feb 08, 2010 09:00 PM Hurra! Jestesmy na Goa!

Rano budzimy sie z okrzkiem "Hurra jestesmy na Goa!". W koncu mamy trzy dni calkowitego luzu, nigdzie dalej sie nie wybieramy...
Leos wyspany i przeszczesliwy nie wychodzi z basenu. Plaza obok hotelu zamknieta w niewielekiej zatoczce jest taka sobie - ma ciemny, wulkaniczny piasek i dosc duze fale. Na jutro juz planujemy wycieczke na inna plaze. Po poludniu Leonek zmeczony kapielami wszelakiego rodzaju zasypia. Szczegolnie mocno oslabilo go slonce. Do tego niesamowite emocje i atrakcje, m.in. kurs nurkowania, ktory odbywal sie w nszym basenie Leonka pochlonal w pelni. Leos ma teraz nowe marzenie: "Jak bede duzy, to Mikolaj przyniesie mi taki sprzet do nurkowania..."! Ale poki co Leos uczys ie plywac, a ja robie za trenera, ale Synek i tak plywa po swojemu...
Zjadamy obiadek w miejscowej knajpce. Stawiamy tutaj na owoce morza i ryby. W koncu jestesmy nad morzem! Krewetki w czosnku palce lizac! Po obiedzie znow sjesta na lezakach. Wieje od morza i jest bardzo przyjemnie. Dzieki wiaterkowi nie czuc upalu. Poza tym szum morza koi skolatane nasze ciala i dusze. I w tej atmosferze mija nam pierwszy dzien beztroskich wakacji na Goa...



Feb 07, 2010 09:00 PM Czas na urlop

Przedpoludnie spedzamy jeszcze w Bombaju. Ruszamy jeszcze raz na zwiedzanie miasta, m.in. ogladamy gmach Kolei Centralnych oraz dworzezc CST (dawny Terminal Wiktorii). Przepiekne budynki w stylu strzelistego gotyku. Na ulicach ruch od rana, gwar i miliony ludzi. Nie ma juz takiego spokoju jak wczorajszego, niedzielnego poranka. Ale ogolnie Mumbaj bardzo nam sie spodobal.
O 12 jestesmy na lotnisku i lecimy na Goa. Podaczs lotu probujemy wybrac hotel. Ale nie jest to tak proste jak dotychczas, bo nie jestesmy jeszcze zdecydowani, w ktorej czesci Goa chcielibysmy sie zatrzymac. Po krotkiej dyskusji ustalamy, ze jedziemy w miejsce spokojne, raczej z dala od zorganizowanej turystyki, ktorej tutaj niemalo. W koncu wybieramy miejscowosc Dona Paula. Po godzince ladujemy. Hurra!!! Kierowca-rajdowiec z prepaid taxi jedzie jak szalony, a uliczki tu waskie, krete i gorzyscie. Docieramy szybko do pierwszego hotelu, ale nie podoba sie nam. Cale szczescie tuz obok jest nastepny "O Pescador" i co wazniejsze z klimatem, ktorego szukamy.
Kwaterujemy sie, po chwili zapada zmierzch. Idziemy na spacer - obok jest ladna promenada i taras widokowy. Juz mamy pierwsze spostrzezenia na temat Goa - to calkowicie inne Indie. Nie widac tutaj zupelnie biedy. Miejscowosci przypominaja znane z innych krajow kurorty, moze nienajbogatsze, ale jednak kurorty...
Kolacje zjadmy w hotelu. Jest tu bardzo spokojnie i romantycznie. Jemy owoce morza i popijamy biale winko. Wracamy do pokoju, gdzie mamy taras z widokiem na piekna zatoczke. Morze, ktorego fale praktycznie odbijaja sie od scian naszego hotelu, szumi nieprawdopodobnie glosno. Niezapomniane doznanie!



Feb 06, 2010 09:00 PM Dwa oblicza Bombaju

Niedzielny poranek w Bombaju zaczynamy bardzo wczesnie, ruszamy przed 8. Na ulicach jeszcze przyjemny spokoj. Niektorzy robia poranna toalete, inni gotuja czaj, a duzo ludzi jeszcze spi. I wszystko to dzieje sie na ulicy, szczegolnie widok spiacych, brudnych ludzi, po ktorych wedruje mnostwo much i innego robactwa robi mocne wrazenie. Oczywiscie rowniez zapachy sa bardzo intensywne i niekoniecznie ladne, zreszta ta intensywnosc zapachow towarzyszy nam od pczatku podrozy po Indiach i powoli sie z nimi oswajamy.
My zaczynamy dzien od sniadanka - kawka i biale buleczki, prawie jak z Polski. Na ulicach chlopcy na ulicach od samego rana graja w krykieta (wioczorem zreszta tez grali). Kierujemy sie w kierunku dzielnicy Colaba, ogladajac przepiekne kolonialne budynki. Arhitektura tego miasta naprawde robi wrazenie, miasto jest piekne. Na mnie szczegolnie wrazenie robi gmach uniwersytetu... Czuc tutaj klimat kolonialnych Indii! Druga rzecz, ktora robi duze wrazenie to ilosc bankow i instytucji finansowych - widac, ze to rzeczywiscie jedno z najwazniejszych miejsc wspolczesnego swiata. Spaceruje sie tutaj naprawde przyjemnie, jest tlko jedno ale... na poboczach caly czas obserwujemy rowniez zycie najbiedniejszych, a ono jest przerazajace!
Docieramy do bramy Indii, tuz obok wznosi sie slynny hotel Taj Mahal (ktory w 2008r. stal sie miejscem ataku terrorystow). Stad bierzemy lodz i plyniemy na wyspe Elephanata. Po godzinnej przejazdzce lodzia docieramy na miejsce i po dlugiej wedrowce zdobywamy szczyt wyspy. Nastepnie zwiedzamy swiatynne jasknie o rzezbionych wnetrzach, ktore zostaly wykute w VII-VIII w. M.in. jest tam ogromne trojglowe popiersie Siwy. Znow spotykamy sie z ekonomiczna dyskryminacja turystow zagranicznych - bilet dla nas kosztuje 250 rupii, a miejsowi placa 10 rupii. Niezle, prawda!!!
Och na wyspie jest tez mnostwo malp, ktore dla Leonka staja sie nielada atrakcja. Synek pomimo meczacej wedrowki i potwornego upalu radzi sobie bardzo dzielnie!
Po powrocie wracamy do hotelu na prysznic i maly relaks. Zaraz ruszamy dalej w miato. Mumbaj czeka! Na kolacje na zyczenie Leonka zjadamy po Mc'Maharadzy i ruszamy spalic kalorie. Na ulicach jest gwarno i mnotwo ludzi, chwilami musimy przebijac sie przez ten tlum... I tym spacerem konczymy nasz bardzo intensywny dzien, az rozbolaly nas nogi :(

PS. Oczywiscie Leonek i Beti robili dzis za lokalne gwiazdy, wiec chwilami czulismy sie jak na planie Bollywod, ktory miesci sie nieopodal Bombaju.



Feb 05, 2010 09:00 PM Welcome in Mumbaj

Rano idziemy do gorujacego nad jeziorem Palacu Miejskiego. Jest bardzo okazaly, a wnetrza prezentuja mnostwo przedmiotow zachowanych sprzed lat. Nastepny punkt naszego programu to przejazdzka lodzia po jeziorze Pichola. Przeplywamy obok dwoch wysp Jagniwas oraz Jagmandir, na ktorych wznosza sie okazale palace wybudowane przez macharadzow Co ciekawe podobno jeden z tych placow stal sie inspiracja dla Szahjahana przy budowie Taj Mahal. Po tych ciekawych wycieczkach wracamy do hotelu i oczekujemy na taxi, a nastepnie na lot do Bombaju. Bye, bye Rajasthan!
Po 2h ladujemy w trzecim co do wielkosci miescie na swiecie z 16,5 mln mieszkanocw (przez najblizsze dwa dni o 3 mieszkancow wiecej). Po wyjsciu z lotniska uderza w nas fala goracego, wilgotnego powietrza. Bierzemy taxi i "go" do hotelu, a to okolo 30 km. Po drodze w oddali widoki przypominaja downtown amerykanskich miast - wysokie wiezowce, ale wokol widoki jak ze Slamdoga. Zeszta przez wieksza czesc pobytu w tym miescie to skojarzenie bedzie bardzo czeste. W centrum w poszkiwaniu naszego hotelu bierze udzial mnostwo ludzi, taksowkarz naszej czarnej taxi (w Bombaju jest ich okolo 40tys.) wydaje sie bezradny, ale w koncu po dlugiej analizie map w naszym przewodniku wraz z innymi kierowcami i postronnymi przechodniami pojawia sie szansa. I w koncu jest - hurrra! Ale niestety brak miejsc:( Bierzemy hotel obok o wdziecznej nazwie Victoria. Klasa mniej niz srenia, ale co tam sa lozka, nawe TV i lazienka z ciepla woda. Nie zraza nas nawet widok karaluszka, ktory przywital nas po wejsciu do pokoju... Co tam, bywalo sie w gorszych miejscach. Jest juz dosc pozno, wiec wychodzimy tylko na krotki spacer po zakup napojow i lulu. Dobranoc, pa:)



Feb 04, 2010 09:00 PM Udajpur - romantyczne Indie

Rano zwiedzamy palac wybudowany przez maharadze Umaid Singha. Jest to jedna z wiekszych prywatnych rezydencji, nie tylko w Indiach, ma 347 pokoi. Zostawilismy ja sobie na deser. Ale w sumie jestesmy troszke rozczarowani, poniewaz czesc dla zwiedzajacych jest bardzo ograniczona. W czesci miesci sie obecnie luksusowy hotel, ale nie dla nas jego progi... Ale te male rozczarowanie zostaje nam wynagrodzone, poniewaz mamy okazje zobaczyc maharadze wyjezdzajacego otwartym samochodem ze swojej rezydencji! Zamieszkuje on nadal w palacu w jednym z jego skrzydel. Niestety nie moglismy uwiecznic tej chwili na zdjecie - kategoryczny zakz foto. Ciekawe bylo zachowanie hindusow, ktorzy w momencie gdy go ujrzeli skladali bardzo glebokie poklony i przyklekali.
Nastepnie wracamy do hotelu po bagaze i zegnamy niebieskie miasto. Szybko docieramy na lotnisko i odprawiamy sie. Ponosimy male straty podczas kontroli, tym razem przyczepili sie do zapalniczki i napojow. Czekamy troche na samolot, bo jest male opoznienie. Tym razem lot i cala podroz odbywa sie w tempie blyskawicy, po niespelna godzinie ladujemy w Udajpurze, ponoc najbardziej romantycznym miescie w calych indiach. Polozone jest nad jeziorami, ukrytymi nwsrod gor. Z lotniska do hotelu jest 25km, bierzemy prepaid taxi. Po drodze znajome juz widoki codziennego zycia, ale zdecydowanie wiecej zieleni. Na roazie romantyzmu malo... Ale dojezdzajac do hotelu otoczenie sie zmienia. Waskie uliczki, bardzo duzo sklepikow, w tym ksiegarn, galerii, sklepow jubilerskich (w poblizu jest huta cynku i srebra). Tak jednak miasteczko oddaje ducha romantyzmu. Z okna hotelu mamy przepiekny widok na jezioro z dwoma wyspami na ktorych znajduja sie palace wybudowane przez maharadzow. Po jeziozre plywa sporo lodeczek, chyba jutro tez skusimy sie na taka wycieczke. Wieczor - miasto pieknieje jeszcze bardziej. Po kolacji na dachu hotelu (jedzonej jedynie przez Beti, bo mnie dopadly problemy zoladkowe) ladujemy romantycznie w lozku...



Feb 03, 2010 09:00 PM Jaisalmer - zlote miasto

Rano ruszamy do fortu. W Jaisalmerze fort to stare miasto otoczone murami z waskimi uliczkami, domami, swiatyniami, hotelami i straganami uginajacymi sie od przeroznych towarow. Dzis jest bardzo goracy dzien - zar leje sie z nieba. Chwile spedzone w obrebie starego miast to mily relax. Zwiedzamy kilka dzinijskich swiatyn, zbudowanych miedzy XII i XV w. W forcie jest bardzo duzo turystow, spotykamy rowniez dwie pary ktore podrozowaly wczoraj razem z nami autobusem. Caly Jaisalmer zbudowany jest ze zlotego piaskowca, stad nazwa "zlote miasto". Z fortu ruszamy tak po prostu przed siebie, przyjzec sie zyciu mieszkancow poza centrum turystycznym. Po drodze ogladamy efektowne havele (rezydencje bogatych mieszkancow), ktore maja niezwykle zdobienia. W czasie spaceru nagle zauwazamy orszak pogrzebowy. Dolaczamy. W pelnym sloncu idziemy z orszakiem, w ktorym ida sami mezczyzni. Dolacza jeszcze trojka turystow. Kondukt jest dosc dlugi, za cialem niesionym na drewnianych noszach, przykrytym tylko bialym calunem, ida mezczyzni rzucajacy na ciala mieszanke kwiatow, pieniazkow i bialych "kuleczek". Idziemy, idziemy... W koncu docieramy na przedmiescia miast, gdzie przygotowany jest katafalk na ktorym kladzione jest cialo i odprawianych jest szerego obrzedow, m.in. nieboszczyk oblewany jest woda ze swietego Gangesu. Po chwili orszak rusza dalej i kieruje sie na miejsce pochowku, a raczej kremacji. Tam przygotowywany jest stos kremacyjny, w czym uczestnicza wszyscy zalobnicy. Kazdy kawalek drewna jest dobierany bardzo starannie. I w koncu stos jest podpalany przez najblizszych z rodziny zmarlego. Jest to dla nas wyjatkowo mocne przezycie! Co ciekawsze zalobnicy pozwalaja nam robic zdjecia, ba nawet do tego zachecaja... Uczestniczymy w tym niezwyklym wydarzeniu tak jakbysmy stanowili czesc ich spolecznosci, co sprawia ze wrazenia sa jeszcze wieksze.
Po tych niezwyklych chiwlach postanawiamy wrocic do fortu na maly relaks. Szczegolnie, ze upal zmeczyl nas niemilosiernie. W koncu ruszamy do hotelu po nasz bagaz, okolo 17 mamy pociag do Jodhpuru. Dosc szybko docieramy na dworzec, chociaz dzis poniewaz nie udalo nam wynegocjowac sie naszej ceny z rikszarzami idziemy pieszo. Odnajdujemy nasz pociag. Na kazdym pereonie (a takze wagonie) wywieszona jest imienna lista pasazerow, na ktorej podany jest takze wiek i plec podroznego. My bedziemy podrozowali klasa "sleeper", wagon sklada sie z szerego siedzen, ktore mozna rozlozyc i wowczas sluza jako kuszetki. Stan pociagu mozna okreslic jednym slowem - syf! W porownaniu do tego co jest tutaj, polskie pociagi sa ekskluzywne. A to nie jest najgorsza klasa jaka mozna tutaj podrozowac... Niezwykle kontrastuje to rowniez z pelna komputeryzacja indyjskich kolej, nota bene bedacymi najwiekszym swiatowym pracodawca, przewozacym dziennie okolo 14 mln pasazerow. Ok, jedziemy. Wczesniej upewniajac sie dwukrotnie, ze wsiedlismy do wlasciwego pociagu, choc zreszta juz odnalezienie naszych nazwisk na wpsomnianych listach bylo tego potwierdzeniem. Pociag turkocze, a my jak zwykle wzbudzamy sensacje. Jedziemy przez pustynie Thar, w wagonach przez niedomkniete okna wpada ogromna ilosc piasku, w pociagu jest az szaro. Ale jest wesolo, obserwacja zachowan miejscowych jest dla nas niezwykle ciekawa, np. co rusz chodza do toalety wraz z zestawem kubek + mydlo + recznik i robia sobie toalete, dwaj panowie na gornej kuszetce wroza sobie z rak, inni jedza lub spia. I tak mija nam podroz. Docieramy chwile po 22, jedziemy do hotelu i dzien konczymy na tarasie - w hotelowej restauracji.



Feb 02, 2010 09:00 PM Przygoda w podrozy

No i jestesmy w Jasalmerze... Ale niestety to nie pociag przywizol nas tutaj... Ale zacznijmy ta historie od poczatku. Rano pobudka o 4:00 i ruszamy pieszo na dworzec kolejowy. Po drodze Beti zaliczyla upadek i zbila troche kolano (to juz chyba byl znak, ze w tym dniu nie wxzystko pojdzie po naszej mysli). Czekamy na nasz pociag, ktory spoznia sie bardzo i po 2 godzinach czekania bardzo chcemy aby juz podjechal. No i w koncu nadjezdza... Wsiadamy i jedziemy (o podrozowaniu koleja napiszemy innym razem, a jest o czym). Po 20 minutach przychodzi konduktor i sprawdza bilety. Okazuje sie, ze to nie nasz pociag:( Ale wpadka! Wysiadamy na najblizszej stacji, mamy 1h20min czekania na pociag powrotny do Jodhpur. Ok, coz robic. Pan zawiadowca stacji sluzy pomoca. Teraz mamy pewnosc, ze wsiadzemy do wlasciwego pociagu...
W Jodhpur bierzemy motoriksze i jedziemy na dworzec autobusowy. Przeciez nasz dzisiejszy cel to Jaisalmer:) Autobus robi wrazenie. Jest "dwupietrowy". Drugie pietro, takie miejsca nad siedzeniami, zajmuja miejscowi, najczesciej calymi rodzinami. Podroz trwa blisko 6h, ale mija dosc szybko. Troche spimy, troche ogladamy widoki. Krajobraz staje sie coraz bardziej pustynny, jedziemy w koncu w samo serce pustyni Thar... Po drodze mijamy duzo terenow wojskowych, wlasnie trwa jakis poligon, nawet tuz przy samej drodze widac mnostwo pojazdow wojskowych, czolgow, itd. Z ciekawostek warto wymienic, ze to w poblizu miejscowosci Pokaran, ktora mijamy po drodze Indie dokonywaly prob nuklearnych po ktorych pozostaly ogromne kratery.
Hurra! Okolo 16:30 jestesmy w Jaisalmerze. Jest to piekne miasto o basniowej zabudowie starych murow, bastionow, palacow, swiatyn i oczywiscie bazarow (czasami mamy wrazenie, ze wszystkie miasta w Indiach to jeden wielki bazar). Po kilku minutach ladujemy w hotelu The Royal Jaisalmer. Jest nowy, przyjemny i kolorowy. Juz po chwili idziemy rozprostowac nogi. Miasteczko jest bardzo schludne, chociaz swietych krow i "pozostalosci" po nich sporo. Za to jest tutaj zdecydowanie ciszej niz w innych miejscach. W powietrzu czuc mily zapach kadzidelek. Bardzo duzo sklepikow z pamiatkami: glownie wyroby skorzane i bajecznie kolorowe tkaniny.
Podczas spaceru, nagle jak spod ziemi wyrasta "friend" z Jodhpur i mowi do Beti: "Obiecalas mi piwo w Jaisalmerze". Beti dorzymuje slowa i kupuje mu sok, ktory pewnie zaraz sprzeda (jest to jedna z metod naciagania turystow przez miejscowych cwaniaczkow).
Wracamy do hotelu na odpoczynek, na gorze mamy taras z restauracja z ktorej jest piekny widok na fort - jutro oczywiscie ruszamy na jego zwiedzanie. Jutro tez czeka nas powrot do Jodhpur, pociagiem. Mieimy nadzieje, ze tym razem wsiadziemy do wlasciwego:)

Page: 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12

Publish your own story!


  Terms and Conditions    Privacy Policy    Press    Contact    Impressum
  © 2002 - 2024 Findix Technologies GmbH Germany    Travel Portal Version: 4.2.8