Free travel home page with storage for your pictures and travel reports! login GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community
Login
 Forgot password?
sign up


Top 3 members
wojtekd 55
pictor 40
Member snaps

Andrzej's Travel log

about me      | my friends      | pictures      | albums      | reports      | travel log      | travel tips      | guestbook      | activities      | contact      |

Wiecej wpisow o biezacych podrozach mozna znalezc na Twitterze: http://twitter.com/ostrand_ao

Log entries 11 - 20 of 120 Page: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10



Jan 17, 2015 10:00 PM Dzielo Wielkiego Mistrza Jeana de La Vallette

Na sniadanie schodzimy kilka dobrych minut po 9-ej. W hotelu Plaza jest duzo gosci, srednia wieku to pewnie jakies 60 lat... glownie Niemcy, Francuzi i Anglicy. Sniadanie jest topowo angielskie - bekon, jajka i fasolka:) Z pelnymi brzuchami (Leo tez troche zjadl platkow z mlekiem) ruszamy do Valletty. Dojazd jest prosty - autobusy 12 i 13 odjezdza z przystanku Antik spod hotelu (uwaga: na stronie Google Maps miejsce hotelu jest blednie zaznaczone). Do starej czesci Valletty wchodzi sie przez Brame Miejska, za ktora zaczyna sie glowna ulica miasta - Republic Street, ciagnaca sie az do fortu sw. Elma, znajdujacego sie na koncu polwyspu. Spacer po miescie jest fantastycznym doznaniem dla oczu - strome uliczki, urocze placyki, przepiekne budynki i kolorowe balkony daja niezwykly efekt. Po godzinnym spacerze idziemy na msze do kosciola sw. Barbary (z 1573 roku). Msza odprawiana jest po angielsku, a co ciekawe na lawkach leza kartki z tekstem modlitw, czytan i piesni, dzieki czemu latwiej zrozumiec msze (takie kartki sa dosteppne we wszystkich kosciolach na Malcie). Po mszy Leo zjada Mc burgera i ruszamy na zwiedzanie muzeow i atrakcji. Najpier konkatedre sw. Jana (dzis nie ma zwiedzania, ale mozna wejsc do kosciola 'pod pretekstem' modlitwy). Prosta i surowa z zewnatrz budowla, zachwyca swoim barokowym wnetrzem - zlocone zdobienia, oltarze poszczegolnych 'langues' i marmurowa posadzka, pokryta kolorowymi plytami nagrobnymi. Dla mnie jest to jeden z najpieknieszych kosciolow, jakie dotychczas widzialem. Nastepnie ruszamy do palacu Wielkiego Mistrza, znajdujacego sie przy pustawym (nie wiedziec dlaczego?!) placu sw. Jerzego. Przed palacem, ktory obecnie jest siedziba kancelarii prezydenta Malty, warte pelnia dwaj gwardzisci, ktorzy co kilkanascie minut wykonuja dosc zabawny rytual (co ciekawe warty przed palacem zosaly wznowione w 2015r., po dosc dlugiej przerwie i mozna to zobaczyc poprzez kamerke on-line na stronie http://www.skylinewebcams.com/en/webcam/malta/malta/valletta/st-george-square.html). Wnetrza palacu sa przepiekne i bezdyskusyjnie warte zobaczenia. Dla Leonka najbardziej podobala sie zbrojownia, gdzie zebrano ogromna kolekcje broni, mozna tam tez zobaczyc napiersnik Jeana de La Vallette. Pozniej idziemy do muzeum archeologicznego, w ktorym udostepnione sa m.in. najciekawsze eksponaty znalezione w swiatyniach megalitycznych sprzed okolo 5,5tys. lat, m.in. Wenus z Malty, Spiaca Kaplanka, jak i duze fragmenty swiatyn ze zdobieniami i refiefami. Moglismy tez obejrzec wystawe czasowa przygotowana z okazji 50-lecia niepodleglosci Malty, ktora obchodzona byla w 2014r., a na ktorej to prezentowane byly najwazniejsze eksponaty zwiazane z historia Malty. Po tej solidnej porcji historii odpoczywamy chwile, po czym ruszamy na dalsze podziwianie miasta - ogrodow, murow obronnych i Wielkiego Portu z widokiem na maltanskie Trojmiasto - Vittoriose (Birgu), Cospicue (Bormle) i Senglee (L-Isle). Okolo 17 wracamy do hotelu, przebieramy sie i ruszamy na basen. Wieczorem na kolacje wybieramy sie do St Julian's. Co ciekawe w niedzielny wieczor wiele restauracji i barow jest zamknietych, a my po dluzszych sporach znow ladujemy w lokalu glownie z potrawami kuchni wloskiej:) Do jutra!



Jan 16, 2015 10:00 PM Malte czas odkryc:)

Maltanska przygode zaczynamy lotem z WAW do Sztokholmu-Skavsta. Samolot startuje punktualnie o 6:10 i juz przed godzina 8 jestesmy w Szwecji:) Jest mrozny ranek, wlasnie wschodzi slonce. Autobusem 515 odjezdzajacym spod terminala (26SEK bilet normalny, 13SEK/ulgowy) jedziemy do Nykoping. Okolo 30-tysieczne miasto, znane m.in. z klubu hokejowego (ktory niestety w 2014r. upadl z powodow finansowych) oraz z historii, m.in. zwiazanej z Polska - odbyl sie tu slub Przemyslawa II ze szwecka ksiezniczka Ryksa, nota bene ktora ksiaze ponoc kochal najbardziej sposrod swoich trzech zon. Po 15 minutach wysiadamy na przystanku Bussterminal i ruszamy na spacer... Zaczynamy od 'reprezentacyjnej' ulicy miasta czyli Vastra/Ostra Storgatan, pozniej kierujemy sie do portu, gdzie o tej porze roku niewiele sie dzieje, ale gdzie i tak jest dosc ciekawie. Wysmagani morskim wiatrem wracamy do centrum i idziemy na sniadanie, do lokalnej cukierni - Princess Konditori na ulicy Bagaregatan 33 (kawa/herbata - 22SEK, buleczki/kanapki 20-35SEK). Rozgrzani ruszamy dalej - kierujemy sie teraz do zamku, ktory lezy w miejscu, gdzie rzeka Nykoping wpada do Baltyku. Historia zamke zaczyna sie w XIII-wieku i jest bardzo bogata, m.in. byl on scena historii z 1317r. zwanej 'Bankietem w Nyoping' - ksiaze Birger zaprosil do zamku dwojke swoich braci, z ktorymi walczyl o schede po ojcu, po czym uwiezil ich w lochach, gdzie zmarli z glodu:( Zamek byl swiadkiem wielu napadow i walk, a w 1719r. w duzej czesci splonal, dlatego tez do czasow dzisiejszych ocalaly tylko fragmenty zamku. Ale okolica jest zadbana i warta obejzenia. W drodze powrotnej w kierunku centrum zachodzimy jeszcze do kosciala Allahelgona, znajdujacego sie rowniez w okolicy rzeki, w najstarszej czesci Nykoping. O godzinie 13-ej meldujemy sie z powrotem na lotnisku. Po szybkiej kontroli bagazowej czekamy jeszcze prawie godzine w poczekalni na boarding. Na lotnisku Skavsta nie ma zbyt wielu lotow, wiec atmosfera jest bardzo sielska (niestety nie ma tez dostepu do bezplatnego wifi). Startujemy o 14:30 z okolo 30 minutowym opoznieniem... A Szwecja zegna nas padajacym sniegiem:)

Lot na Malte trwa troche ponad 4h i gdy ladujemy jest juz prawie 19-ta. Tym razem nie mamy nadawanego bagazu, wiec szybko opuszczamy terminal. Przed terminalem latwo loakalizujemy stanowiska autobusowe, kupujemy bilety 7-dniowe (6,5€/dorosly, 2,3€/dziecko) i autobusem X2 jedziemy do Valletty. Autobus jest dosc stary, bez jakiejkolwiek informacji o przystankach, na jakich sie zatrzymuje:( Cale szczescie, ze my tym razem wysiadamy na koncowym przystanku, wiec nie musimy martwic sie, ze zle wysiadziemy. Koncowy przystanek to dworzec autobusowy w Vallettcie, tuz przy glownej bramie miejskiej. Tutaj przesiadamy sie na autobus nr 13 i jedziemy do Sliemy, gdzie mamy zarezerwowany hotel Plaza. Ta trase obsluguja nowsze autobusy, w ktorych sa zapowiadane i wyswietlane nazwy przystankow. Bez porblemow, wiec wysiadamy we wlasciwym miejscu. Meldujemy sie w hotelu i po kilku minutach ruszamy w poszukiwaniu kolacji. Tuz obok naszego hotelu znajduje sie wloska trattoria Napoli i Leo nie chce nawet sluchac o szukaniu czegos innego, wiec dzis na kolacji kroluje pizza i pasta:) Na koniec dnia ruszamy na krotki spacer po promenadzie, ktora ciagnie sie wzdloz calego wybrzeza od Valletty az do Paceville. Dobrej nocy!



Dec 12, 2014 10:00 PM Jednodniowka w Londynie

Dzis nie ma szans na dluzsze spanie:( Wstajemy okolo 4:30 i juz chwile po 5-ej jestesmy na lotnisku w Warszawie. Lecimy oczywiscie tylko z malym plecakiem, wiec od razu kierujemy sie do kontroli bezpieczenstwa. Jest wczesnie i ruch na lotnisku maly, wiec wszystko idzie blyskawicznie... Jeszcze przed 6-ta pilot wita nas na pok?adzie A320 w rejsie do Luton (W6 1301). Trzy godziny lotu mijaja szybko i chwile przed godzina 8 ladujemy. Nie tracimy czasu na zwiedzanie lotniska i po chwili jestesmy juz na przystanku easyBusa (wyjezdza z zatoczki nr 8). Jest mrozno, ale zapowiada sie sloneczny dzien. Wsiadamy do malego busika i ruszamy w kierunku Londynu. Po okolo godzinie jestesmy na miejscu, wysiadamy na Liverpool Street, dzie najpierw troszke krecimy sie, szukajac wejscia do metra... Kupujemy TravelCard na jeden dzien (Leo jezdzi bezplatnie) i ruszamy w pierwsza przejazdzke lodnynskim metrem. Na poczatek zaliczamy mala wpadke - jedziemy w zlym kierunku:) Ale zaraz naprawiamy b?ad i po kilku minutach wysiadmy na High Street Kensington i kierujemy sie do Muzeum Historii Naturalnej. Jest dosc wczesnie i muzeum dopiero otwieraja, ale dzieki temu nie ma jeszcze tlumow i zbyt dlugiej kolejki do wejscia. Fantastycznie, ze muzeum jest free, a to naprawde rzadkosc:) Po chwili jestesmy w srodku, gdzie wita nas odlew szkieletu hiplodoka... Zwiedzanie zaczynamy od sal z prechistorycznymi dinozaurami, a pozniej kolejne sale... ssaki, skamieliny, cz?owiek, wszechswiat... po okolo dwoch godzinach mowimy dosc! Na koniec odwiedzamy tylko jeszcze sklepik z pamiatkami. Nastepny punkt programu - London Eye. Podjezdzamy metrem do stacji Westminster, skad najpierw ruszamy obejrzec BigBena i parlament z bliska, a nastepnie na druga strone Tamizy. Pogoda zrobila sie cudna - swieci piekne slonce i jest bezwietrznie:) Oprocz nas, nieprzebrane tlumy ludzi:) Najwieksze w Europie kolo mlynskie goruje nad rzeka... przeszkolone wagoniki przemieszczaja sie bardzo powoli. Bilety mamy kupione na 13:00, wiec chwile wczesniej ruszamy w kierunku London Eye. A tam niespodzianka... dluuuuga kolejka. Posiadanie biletu wcale nie oznacza szybkiego wejscia na okreslona godzine (za taka ekstrawagancje placi sie extra, a i tak bilety nie naleza do najtanszych). Po odstaniu w kolejce okolo 30 minut wsiadamy do wagonika i ruszamy powoli w gore. Z kazda chwila panorama Londynu robi sie coraz rozleglejsza. Dzieki dostepnym w kabinie stanowiskom z ekranami dotykowymi mozna sprawdzic informacje o kazdej widzianej, ciekawszej budowli. Dzis widocznosc jest doskonala. Pelne okrazenie trwa okolo 30 minut, a na koncu czeka nas jeszcze jedna "atrakcja" - pada glosne "chesse" i robione jest wspolne zdjecie dla wszystkich podrozujacych w gondoli... a mozna je kupic przy wyjsciu z kola mlynskiego. Po tych atrakcjach czas na obiad! Jednak po chwili decydujemy, ze najpierw zobaczymy jeszcze slynne londynskie mosty - Lodnon Bridge oraz Tower Bridge. Po dlugim spacerze jedziemy a Old Street i tutaj po wyjsciu z metra od razu kierujemy sie do pierwszej knajpki. Menu jest dosc ograniczone, glownym daniem jest na przyklad oryginalna salatke z gotowanych ziemniakow z karczochem przygotowana w wielkim woku... Z pelnymi brzuchami ruszamy na przystanek EasyBusa, ktory znajduje sie dosownie 50m od baru. Okolo 15:40 zgdnie z rozkladem podjezdza busik, ale kazuje sie, ze jest opoznienie i ten zabiera pasazerow ktorzy mieli bilety na wczesniejszy... my musimy poczekac na nastepny. Po kilunastu minutach jestesmy juz w drodze na lotnisko Stansted. Lot przebiega bez niespodzianek, a w Modlinie ladujemy punktualnie, chwile po 22-ej. Pozostaje tylko jeszcze powrot na Imielin, co zajmuje nam dobre 1,5h... ale jeszcze przed polnoca konczymy londynska, udana wycieczke:)



Jul 04, 2014 08:00 PM Powrot na kontynent

Mi nie udaje sie dzis zmrozyc oka, Leonka budze chwile przed 3-cia. Dopakowuje walizke, robimy kilka pamiatkowych fotek i ruszamy na lotnisko:) Jeszczy nigdy nie bylismy w tak komfortowej sytuacji... dojscie zajelo nam 5minut lacznie z kilkoma fotkami. Odprawiamy sie i przechodzimy bardzo drobiazgowa kontrole bezpieczenstwa. Po 15 minutach zostajemy zaproszeni do samolotu. To nasze ostatnie kroki po Spisbergenie... Leo odgraza sie, ze na pewno tu wroci... zobaczymy jak to bedzie, ale niewatpliwie warto... moze teraz zima?! Punktualnie o 4:10 samolot startuje. Ostatni rzut oka na zasniezone wzgorza i cala Arktyka ginie w chmurach... moze ta krotka wyprawa na Spitsbergen byla tylko mirazem?!
W Oslo ladujemy o 7:10, oprocz dosc dlugiej odprawy paszportowej, wszystko przebiega bez problemow. Lapiemy Flybussen i po 40minutach wysiadamy w centrum Oslo... i w tym miejscu zakoncze prowadzenie bloga, bo choc zostaniemy tutaj do jutra, to co moze byc eksytujacego w opisie kolejnego muzeum?! Dzieki za trzymane kciuki!



Jul 03, 2014 08:00 PM Trekking po lodowcach

Leo tak sie wczoraj rozkrecil, grajac w karty, ze polozylismy sie spac dopiero okolo 1-ej w nocy... Zreszta przez ten 'ciagly dzien' zaburzony jest caly rytm dnia. Ale spalismy dobrze. Pobudke mamy chwile po 8-ej i chwile po 9-ej ruszamy na wspinaczke po gorach i lodowcu. Spod campingu zabiera nas nasza przewodniczka Gevra, ze swoim haskym. Po drodze zabieramy jeszcze trzy osoby - Szweda, Amerykanke i Norwega. Ruszamy pieszo z konca Longyearbyen. Najpierw musimy przeprawic sie przez rzeke Longyear, ktora plynie wieloma odnogami, w niektorych miejscach dosc wartko... Nasza przewodniczka (studentka z Oslo, dorabiajaca latem, jako przewodniczka) jest dosc operatywna, po chwili znajduje trzy dosc solidne belki, po ktorych udaje nam sie przejsc na druga strone... Kierujemy sie na lodowiec Lars, wspianamy sie dosc ostro pod gore przechodzac przez zleby wypelnione mokrym sniegiem, skalne rumowiska i moreny. Przecinamy nasz lodowiec i po dobrych 2h wspinaczki docieramy na szczyt o nazwie Sarkofagen (512m), tutaj mamy przerwe na mala przekaske i cieple napoje. Dokonujemy tez wpisu do 'ksiegi gosci' tego miejsca, prowadzonego przez 'LSN Spitsbergen' (monopoliste od wszystkiego na Arktyce). Rejestr jest przechowywany w schowku na samym szczycie... tego sezonu odwiedzilo to miejsce ponad 600 osob:) Niestety w gorze jest dzis bardzo mglisto i widocznosc jest bardzo slaba, a szkoda bo widok stad jest ponac bardzo fajny... na szczyt prowadzi waska gran, z jednej strony ktorej jest jezioro... pozostaje nam tylko sluchanie szumu malego wodospadu splywajacego Z lodowca. Po okolo 30 minutach ruszamy. Teraz przejdziemy przez lodowiec Longyear... Wow to przejscie jest o wiele bardziej ekscytujace, najpier w glebokim sniegu... Leo ma fun, idzie tak aby jak najglebiej wpasc, nie raz po pas:) Niestety ta zabawa ma feler, mamy snieg w butach, ktory powoli zaczyna sie topic i robi sie mokro... Pozniej przeprawiamy sie przez szczeline, ktorej dnem plynie wartki strumien... Zreszta caly lodowiec poprzetykany jest kanalami, ktorymi splywa woda. Pozniej byl fragment czystego lodu, miejscami pokrytego zdradliwym sniegiem, tutaj to przydalyby sie raki... W koncu dotarlismy do czola lodowca, pokrytego rumowiskiem kamieni, ktore zsunely sie z gory... idealne miejsce do szukania skamienielin. Po 15 minutach mam pelne kieszenie tych 'skarbow' z odciskami lisci sprzed milionow lat:) Jeszcze kilka minut i w dole pojawia sie Longyearbyean. Pozostaje tylko przeprawa przez wartka rzeke i w tym miejscu konczymy nasza wyprawe. Wow, to byla super przygoda!
Podjezdzamy do centrum miasta i pedzimy zmienic buty i przebrac sie, bo Leonowi doslownie chlupocze woda... idziemy do biblioteki, ale dzis nie dziala tu internet, wiec idziemy do pobliskiej kawiarni Kulturhus, a pozniej na obiad. Okolo 18 ruszamy jeszcze do kopalni na jednym z pobliskich szczytow, ponoc mozna do niej wejsc. Po wspinaczce na dosc strome zbocze podchodzimy na jakies 50m i stwierdzamy, ze jednak nie bedziemy probowali jej eksplorowac... jej stan jest conajmniej watpliwy. Zawracamy i kierujemy sie teraz do popularnego wsrod turystow znaku ostrzegawczego przed niedzwiedziami na koncu miasta. Znaki sa nawet dwa, jeden przy porcie i ten mijamy codziennie, ale jest popisany i mniej 'fotogeniczny'. Przechodzimy obok terenow legowych rybitwy arktycznej, sa one (jak inne ptaki i zwierzata) pod specjalna ochrona... od poczatku lipca do konca sierpnia obowiazuje zakaz wchodzenia na tereny legu, a ewntualne zabicie czy zranienie ptaka grozi surowymi konsekwencjami. Takie same stanowisko sa obok naszego kampingu i co jakis czas mozna tam zobaczyc ochotnicze patrole obeserwujace same ptaki, jak i ludzi przechodzacych. Przy drodze prowadrodzej do znaku sa nawet specjalne intenywne tyczki do pieszych aby za ich pomoca odwracac uwage boiowych rybitw. Po zrobieniu serii fotek przy znaku wracamy na kemping. I szczerze mowiac sam czuje, ze nogi mam z ciezkiego betonu, Leo tez zmeczony, ale ani razu nie wspomnial na ten temat. Na kamping dochodzimy o 22-iej. Z dala widzimy, ze dzis kolejna osoba pragnie przystapic do 'Arctic naked-bathing club'... to juz chyba 7 czy 8 smialek w tym tygodniu, w tym zdecydowana wiekszosc to Polacy i Polki. Leo nie odpuszcza takiej atrakcji i sprintem biegnie na plaze, choc wczoraj osobiscie z glowna organizatorka pilnowal czy mozna przykac nowego adepta do klubu. Ja zaczynam sie pakowac, a Leo udziela sie towarzysko. Kladziemy sie spac dopiero o 24-ej. To bedzie krotka noc...



Jul 02, 2014 08:00 PM Cz. 1. Lodowiec Esmark

Wstajemy chwile po 7-ej, jemy male sniadanie, myjemy sie i ruszamy... Dzis czeka nas calodniowy rejs do Barensburga. Rosyjskiego miasteczka na Spitsbergenie ktore, po zamkniecie kopaln wegla kilkanascie lat temu, jest teraz prawie wylodnione. Nota bene osada powstala po sprzedaniu kawalka ziemi Rosjanom przez Szwedow. Pod terminal lotniska punktualnie o 8:10 podjezdza po nas autobus, a pozniej zbiera spod roznych hoteli pasazerow. O 9-ej jestesmy w porcie, gdzie obok monstrualnego promu 'Costa Pacifica' stoi nasz statek o wdziecznej nzawie 'Polargirl'. Zaokretowanie trwa doslownie chwile i po 5 minutach ruszamy. Statek jest dosc duzy, plynie okolo 50osob. W mesie jest cieplo, do kupienia sa cieple napoje i przekaski. Po okolo godzinie opuszczamy zatoke Advent i wyplywamy w szeroki Isfjord. Jest dzis pochmurno, ale nie pada, temp. okolo 5oC, troche wieje, wiec odczuwalna temperatura jest duzo nizsza ale morze nie jest wzburzone. Ale jestesmy dobrze ubrani, nie powinnismy zmarznac. Leo ma fun, biega po wszystkich pokladach... Po okolo 2h podplywamy do brzegu, spuszczona zostaje lodz motorowa i do brzegu odplywa grupa Francuzow udajacych sie na jakas wyprawe... Zaczal padac deszcz ze sniegiem, warunki sa iscie arktyczne... Po powrocie lodzi statek kieruje sie na lodowiec Esmerk. Zreszta latwo to rozpoznac, bo w wodzie coraz wiecej kry i bryl lodu. Sam lodowiec wyglada okazale, to niezla gora lodu, a w jej srodku widoczna jest jaskinia. Podobno ten lodowiec jest bardzo aktywny, intensywne ruchy powoduja pekanie i odrywanie sie bryl lodu. Po kilkunastominutowym postoju ruszamy dalej i dostajemy cieply posilek - zupe z bardzo duza wkladka. Jest dobra i ciepla!



Jul 02, 2014 08:00 PM Cz. 2. Barensburg

Po dobrych 5-ciu godzinach docieramy do Barensburga (przestalo tez padac), chwile trwa zamontowanie trapu i w koncu schodzimy na skrawek rosyjskiej enklawy na Spitsbergenie (zreszta nie jedyny). Czeka tu na nas przewodniczka Elena, ktora krotko opowiada o miescie i zyciu tutaj. Miejsce ciekawe, ale zycie niewyobrazalnie ciezkie... W porownaniu z tym miejscem Longyearbyen to metropolia, do ktorej dotarcie to pestka. Kopalnie wybudowali holendrzy na poczatku XXw., a odkupili ja rosjanie, w czasie wojny miasto zostalo calkowicie zburzone (w wyniku niemieckiego bombardowania), pozostal tylko jeden, nieukonczony budynek. Po wojnie zostalo odbudowane i rozroslo sie, w szczytowym momencie mieszkalo tutaj prawie 2tys. mieszkancow. W czasie kryzysu w Rosji w latach 90-tych poprzedniego wieku podupadlo, ale od kilku lat Rosja intensywnie dofinansowuje ten skrawek 'swego imperium'. Kampania weglowa Arktikugol eksportuje znow swoj urobek, wyremontowano kilka budynkow - hale sportowa, szkole (ozdobiona jest dosc ciekawymi malunkami wykonanymi przez studentow architektury z St Peresburga), szpital, hotel, domy mieszkalne... wszystkie wygladaja dosc nowoczesnie, ale z drugiej strony dosc smiesznie wsrod totalnej ruiny infrastruktury oraz pozostalych budynkow (czesciowo wlasnie wyburzanych). Jest tez kilka ciekawych obiektow z czasow minionych - pomnik Lenina, widoczna na zboczu gory gwiazda sowiecka z napisem 'Miru mir', pomnik 'Nasz cel - komunizm', prawoslawna kaplica upamietniajaca ofiary katastrofy lotniczej samolotu z Moskwy do Longyearbyen, w ktorej zginelo 140-tu Rosjan. Obecnie w Barentsburgu mieszka kilkaset osob, glownie obywateli bylych republik radzieckich, wszyscy bezposrednio lub posrednio zwiazani z Arkitkugolem... maja dla siebie sklepy, kawiarnie, dziala tu tez miejscowy browar (skosztowalem 'Krasny Medved', cena jak na warunki arktyczno-norweskie bardzo przyjazna 20kr). Co ciekawe mieszkancy nie moga uzywac tu rubli i obecnie do platnosci uzywaja specjalnych kart platniczych wydawanych przez Arkiktugol, jedynie ktorymi moga placic, przynajmniej oficjalnie. Mamy tu tylko okolo 1,5h postoju, ale ze miasto rozlegle nie jest to bez trudu ogladamy wiekszosc miejsc. O 15:40 meldujemy sie na statku i po chwili ruszamy w droge powrotna. W ta strone przeplywamy w poblizu ogromnego klifu... pionowe skaly wznosza sie niemal pionowo na wysokosc 700m, a o tej porze roku dodatkowo przyozdobione sa mchami i porostami... Klify sa miejscem legowym dla tysiecy ptakow, widok jest imponujacy! Niestety mimo ciaglego wpatrywania nie udaje nam sie zobaczyc niedzwiedzia polarnego, ani nawet morsa czy foki... moze jutro?! Gdy cumujemy zbliza sie juz 19-ta. Na kampingu wieczor mija milo, Leo odnajduje sie znakomicie w miedzynarodowym towarzystwie:)



Jul 01, 2014 08:00 PM Grunt to dobre poslanie

Dzisiaj spalo sie o glowe lepiej niz wczoraj, glownie dzieki opasce na oczy i duzym kamieniem pod glowa. Leo mial ubaw jak sobie szykowalem poslanie, ale oplacilo sie:) Na dobre obudzilem sie okolo 8-ej gdy grupa Polakow szykowalu sie na jakas wycieczke (nota bene wczoraj spotkalismy w miescie kilkunastu rodakow, widac zrobil sie to popularny kierunek, chyba dzieki fly4free.pl). Leonka budze dobrze po 9-ej, bo sam szybko chybaby nie wstal. Najwazniejsze, ze nie zmarzlismy w 'nocy' (w odroznieniu od sasiadow), Leo cieply jak kaloryferek:) Po toalecie i sniadaniu, oczywiscie w glownym budynku, ruszamy w kierunku miasta. Zachodzimy do portu, gdzie pojawil sie nowy (wczoraj cumowal podobny) prom z turystami, z serii tych olbrzymow... musial wplynac cichutko w nocy, bo wieczorem go nie bylo. Zaczal sie sezon i takie wycieczki to teraz codziennosc i bardzo wazne zrodlo dochodow dla miejscowej ludnosci, szcegolnie ze nie sa to niskobudrzetowi turysci (w odroznieniu od nas). W miescie najpierw kierujemy sie do biblioteki aby skorzystac z internetu, a pozniej znow ruszamy na zwiedzanie okolicy... krajobraz jest ciekawy. Samo miasto lezy w zlebie otoczone z obu stron wzgorzami, na ktorych widac jezory sniegu, ze scian gor splywa malymi strumieniami woda tworzac posrodku miasta rzeka... no i te pozostalosci kopaln sa bardzo intrygujace... Dzis krecimy sie troche dalej po obrzezach miasta, wspinajac sie rowniez na zbocza gor... wabimy niedzwiedzie, ale zaden sie nie pojawia:) Za to spotykamy kilka reniferow, mnostwo ptakow (bojowe rybitwy tez sa), na polanach jest sporo kwiatow (przeciez to lato), ale co najbardziej zaskakuje to... komary! Jest ich sporo, ale sa niemrawe i nie wiem czym sie zywia, ale napewno nie ludzka krwia. Ko dobrych kilku godzinach wedrowki idziemy na obiad. To same miejsce co wczoraj, ale inne dania do wyboru... kuchnia miedzynarodowa, ale raczej nie norweska. Wazne, ze cieple i sycace:) Robimy jeszcze zakupy i okolo 18 ruszamy na kemping... Okolo 21-ej ruszamy jeszcze raz na przechadzke. Jest dzis cieplej, przede wszystkim nie wieje. Idziemy w kierunku latarni morskiej. Spotykamy dzis nawet kilkoro turystow, za to miejscowi jezdza tylko samochodami i nie widac ich nawet wokol domow... Po dobrej godzinie zawracamy, bo robi sie pozno (choc przez ta jasnosc non-stop traci sie poczucie czasu), a na dodatek gwaltownie zmienila sie pogoda - mocno wieje i zaczal padac deszcz. Po powrocie zachodzimy do schroniska, Leo zakreca sie dobrze w kuchni i dostaje na kolacje nalesnika. Chwile po 23-ej kladziemy sie spac. W namiocie bardzo zimno, wiec szybko wskakujemy do spiworow. Dobrej nocy!



Jun 30, 2014 08:00 PM Longyearbyen Camping - szerokosc geogr. 78º 15''

Po 3h lotu ladujemy okolo 1,3tys. km od bieguna polnocnego. Oczywiscie jest jasno i i dosc rzesko, a my ubrani jestesmy jeszcze dosc lekko. Terminal jest malutki i nie ma zadnej kontroli, wiec tylko ubieramy sie i ruszamy. Na kamping mamy doslownie 100m, musimy przejsc na druga strone ulicy i zejsc w dol na nadbrzeze zatoki. Namiotow jest kilkanascie, w wiekszosci biale wynajmowane przez kamping. Jeden z nich jest nasz:) Musimy tylko dowiedziec sie ktory, czyli znalezc karteczke z naszym nazwiskiem... Szukamy dluzsza chwile, bo myslelismy, ze kartka jest na namiocie... W koncu Leo znajduje pierwsza, mala karteczke na ziemi, sporo przed namiotem, a po chwili namierza nasz namiot:) Namioty sa duze (to zreszta raczej wigwamy), a wewnatrz znajdujemy spiwor z karimata i dodatkowym podkladem izolacyjnym. Pora jest taka, ze nie pozostaje nic innego, jak klasc sie spac. Ale na zewnatrz wlasnie zaczal sie ruch, doszlo sporo pasazerow z naszego samolotu... w tym kilku Polakow. W spiworze jest w miare cieplo, ale zasnac trudno gdy wokol jasno. Zmeczenie robi jednak swoje... i w koncu na troche zasypiam. Leo spi dobrze:) Wstajemy okolo 9-ej, robimy rekonesans po kampingu, zjadamy sniadanie i ruszamy do miasta. Mamy 4km, ale idziemy dosc wolno. Po drodze niewiele jest do ogladania, w sumie tylko port i przystan, a od strony ladu widac mnostwo pozostalosci po kopalnach wegla - szyby i kolejka do transportu wegla, co ciekawe wszystkie konstrukcje sa z drewna. W samym miescie dominuje dosc niska zabudowa, domy sa w roznokolorowe, budowane na palach, tez czesto drewnianych. Ale najciekawsze jest to, ze kanalizacja oraz rury z innymi instalacjami sa nad ziemia - powstal z tego niezly rurociag oplatajacy cale miasteczko. Najpierw ruszamy do miejscowego muzeum (75kr/dorosly + 15kr/dziecko), mieszczacego sie w ladnym budynku przylegajavym do uniwersytetu. Wewnatrz jest cieplo i milo, tutaj znajduje sie tez biuro informacji turystycznej. Wystawa poswiecona jest eksploracji i zyciu na Svalbardzie. Jest ciekawa i warta zobaczenia. Dluzsza chwile spedzamy tez w biurze informacji turystycznej. Pozniej ruszamy dalej po miescie, zachodzimy m.in. Do 'centrum handlowego' Lompensenteret, gdzie na gorzy przy bibliotece jest darmowy internet bezprzewodowy i sporo gniazdek do podlaczenia ladowarek:) Po kolejnym spacerze wracamy do galerii na obiad, ja zjadam goraca zupe gulaszowa, a Leo z moja pomoca pizze (razem z napojami 230 kr). Teraz ruszamy na spacer wokol miasta... do kosciola (zamkniety), na stary cmentarz (stoj tam kilkanascie bialych krzyzy z malymi tabliczkami, glownie z pierwszej polowy XX wieku, wszyscy pochowani zyli dosc krotko - maksymalnie 40lat), wspianmy sie tez do jednego z duzych slupow kolejki do transportu wegla (zreszta z tej perspektywy widac caly system sztolni i trasy kolejki do transportu urobku, wiekszosc z tego jest zachowana tylko kilka slupow przechodzacych przez samo miasto zostalo rezebranych. Okolo 19:30 ruszamy w kierunku kampingu, po drodze robimy zakupy spozywcze. Zaczyna padac drobny deszcz, ale swieci tez slonce, wiec zaraz pojawia sie tecza. Na kempingu pojawilo sie sporo wiecej namiotow, teraz jest ich okolo 40-tu. 'Wieczor' spedzamy w glownym budunku schroniska, jest tu kuchnia z duza sala, prysznice i toalety, no i najwazniejsze jest cieplutko, choc tez tloczno... Na kolacje zjadamy suchy prowiant. Przed pojsciem spac idziemy jeszcze na spacer w przeciwna strone niz do miasta, nadbrzezem. Leo ma ubaw, bo atakuje nas arktyczna rybitwa... tuz obok ma gniazdo i doslownie atakuje nas, probujac odstraszyc... jest naprawde przekonywujaca. Od morza mocno wieje, po 40 minutach wracamy... jest zimno, no i zrobila sie prawie 24... czas spac!



Jun 29, 2014 08:00 PM Kierunek polnoc

Nadeszly wakacje i znow czas spakowac walizki i ruszac:) Tym razem obralismy zupelnie inny kierunek - polnoc. A dokladnie ruszamy na... Spitsbergen! Jesli macie ochoto pomarznac z nami, to zapraszam do lektury bloga:)

Pobudke mamy dzis o 4-ej:( To bedzie dlugi dzien... Na lotnisku jestesmy chwile przed 5-ta. Lecimy tylko z bagazem podrecznym, wiec szybko jestesmy przy bramce. Lot jest o czasie i chwile po 8-ej ladujemy na lotnisko Oslo-Torp. Do Oslo zabieramy sie ze slowakiem oferujacym pollegalny transport do Oslo (cena 170kr/osobe, Leo free). Po prawie dwugodzinnej podrozy wysiadamy na Bussterminalen. Zjadamy sniadanie i dluzsza chwile odpoczywamy. W koncu ruszamy glownym deptakiem Karl Johans w kierunku palacu krolewskiego. O 13:30 jest zmiana warty, w sumie nic wielkiego, ale turystow zbiera sie niezly tlum. Po tej atrakcji Leo zarzadza obiad:) Z pelnymi brzuchami (ale bez szczegolnych doznan smakowych) ruszamy do przystani i na nadbrzeze. Tuz przy Muzeum Sztuki Wspolczesnej Leo odnajduje mala kamienista plaze i tam spedzamy dobre 1,5h. Pogoda jest teraz niezla, choc rano w drodze z lotniska padal deszcz, wiec mozna zanurzyc choc nogi w lodowatej wodzie Morza Polnocnego. Okolo 17 ruszamy na lotnisko Gardermoen. Decydujemy sie na autobus Airport Express Bus (cena 160kr/osobe, Leo nie placi). Tym razem podroz jest dosc krotka (okolo 40 minut) i mija szybko, szczegolnie ze dziala internet. W terminalu odprawiamy sie szybko w automacie. Co ciekawe stanowisk do odprawy jest tyle, ze nie ma nawet najmniejszej kolejki, choc ludzi jest mnostwo. Za to kolejka do kontroli bezpieczenstwa jest bardzo dluga i stoimy dobre 40 minut. Kontrola jest bardzo dokladna, ale przechodzimy ja bez problemu. Wlasnie wybila 19-ta, wiec mamy jeszcze dobre 3h czekania. Okolo 21-ej ruszamy do naszej bramki. Co ciekawe wybierajac sie w tym kierunku przechodzi sie kontrole paszportowa (oczywiscie dla Polakow wystarczy dowod). O 22-giej samolot linii Norwegian (lot DY0396) do Longyearbyen jest gotowy! Spitsbergen czeka...

Page: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10

Publish your own story!


  Terms and Conditions    Privacy Policy    Press    Contact    Impressum
  © 2002 - 2024 Findix Technologies GmbH Germany    Travel Portal Version: 4.2.8