Free travel home page with storage for your pictures and travel reports! login GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community
Login
 Forgot password?
sign up


Top 3 members
wojtekd 120
Member snaps

Andrzej's Travel log

about me      | my friends      | pictures      | albums      | reports      | travel log      | travel tips      | guestbook      | activities      | contact      |

Wiecej wpisow o biezacych podrozach mozna znalezc na Twitterze: http://twitter.com/ostrand_ao

Log entries 31 - 40 of 120 Page: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10



Feb 13, 2014 10:00 PM Ferie czas rozpoczac...

Poczatkowi kazdej wyprawy towarzyszy dreszczyk emocji... oczywiscie im dalsza podroz tym emocje wieksze... Chociaz tym razem moze wyprawa nie jest zbyt odlegla... ale dreszczyk jest:) Ruszamy na kilka dni do Maroka, a w drodze powrotnej w koncu bedziemy mogli zobaczyc Rzym:)
Ruszamy juz okolo poludnia ku wielkiej uciesze Leonka, gdyz musi 'urwac sie' wczesniej ze szkoly... Najpierw jedziemy pociagiem do Modlina, a pozniej 10 minut autobusem na lotnisko w Modlinie. To nasz pierwszy raz z tego lotniska... Ogolne wrazenie jest pozytywne, a najwazniejsze ze wszystko przebiega szybko i bez problemow. Lot jest o czasie i po okolo 2h ladujemy w Charleroi Airport:) W terminalu nie tracimy czasu i po odbiorze bagazu po 5 minutach ruszamy. Daleko nie mamy, hotel Ibis mamy doslownie 300m w linii prostej... ale dojscie tam zajmuje nam ponad godzine. Glownie dlatego, ze lotniska praktycznie nie mozna opuscic pieszo... przynajmniej nie lamiac przepisow... Ale w koncu udaje nam sie odnalezc droge i meldujemy sie w koncu w hotelu. Pogoda niezbyt urokliwa (mzy i jest zimno), wiec wychodzimy tylko na krotki spacer na zakupy. To tyle na dzis:)



Aug 10, 2013 08:00 PM 10.08.2013: Koniec afrykanskiej przygody

Lot minal mi bardzo szybko, a dla Leonka jeszcze szybciej, bo caly przespal... Chwile po 6-ej wyladowalismy w Barcelonie i tak zakonczyla sie nasza wyprawa do Afryki:) Dziekujemy za wszystkie zacisniete kciuki oraz za mile slowa. Pozdrawiamy!



Aug 09, 2013 08:00 PM 10.08.2013: Tropikalna ulewa

W nocy maly deszczyk zamienil sie w tropikalna ulewe. Lalo na tyle mocno, ze wykonany z lisci palmowych i gliny dach naszego domku zaczal przeciekac... szczesliwie nie nad lozkiem:) Chwile przed 8-ma przestalo padac i wtedy dopiero pojawia sie zaloga naszego hostelu. Po chwili mamy tez podane sniadanie... Wczoraj wieczorem dojechali kolejni goscie - troje Kanadyjczykow. Leo zadowolony, moze zawierac nowe znajomosci, a ze nie ma z tym najmniejszego problemu, to juz po chwili siedzi przy ich stoliku ucinajac sobie pogawedke. To zreszta tez ciekawe, ze znajac stosunkowo niewiele slow po angielsku, umie gadac bardzo dlugo... Poniewaz basen po nocnych opadach wymaga dluzszego czyszczenia najpierw ruszamy nad ocean. Idzie sie ciezko, bo droga pelna jest ogromnych kaluz. Plaza jak zwykle pusta, ale zabawa z falami przednia. Gdy przychodza Kanadyjczycy Leo znow wskakuje do oceanu, choc juz zbieralismy sie do powrotu... Na obiad wracamy do 'Footsteps', a pozniej czas ostatecznie zapakowac afrykanski kurz i pyl osiadly na naszych koszulkach i spodenkach... Po ostatniej kapieli w basenie, okolo 16-ej, ruszamy w kieunku lotniska. Najpierw taksowka przez busz do 'petrol station' w Gunjur (75D), pozniej 'bush taxi' do Brikamy (cale 20D) i stamtad do Yundum (15D). Wysiadamy przy drodze prowadzacej do lotniska, skad do samego terminala podwozi nas samochod obslugi lotniska. Po niespelna godzinie jestesmy na miejscu, a ze planowalem podroz na jakies 2-3h i dokladajac rezerwe, jestesmy na lotnisku ponad 5h przed naszym lotem... sam jestem pod duzym wrazeniem, szczegolnie ze za przejazd zaplacilismy tylko 110D. Wow! Jedno zatem na pewno mozna nam przyznac: podrozowac po Gambii lokalnymi srodkami transportu nauczylismy sie bardzo dobrze, zreszta jest to naprawde proste... i co bardzo wazne jadac tymi wszystkimi 'bush taxi' nigdy nie probowano nas naciagnac, zawsze placilismy tyle samo co miejscowi... czasem trzeba bylo tylko upomniec sie o reszte, ale tak samo musieli robic inni.
Lotnisko w Banjul zwiedzilismy dokladnie, Leo zajrzal chyba w kazdy dostepny kat. Odprawa przebiegla bez zadnych problemow i chwile po 23 wsiedlismy do samolotu.



Aug 08, 2013 08:00 PM 09.08.2013: 'Wyprawa' do Brikamy

Po sniadaniu ja ruszam do wioski, a Leos zostaje na miejscu z obsluga... Wymieniam troche pieniedzy i robie male zakupy. Po powrocie zaliczamy kolejna, dluga kapiel w basenie. Po poludniu ruszamy do Brikamy, najwiekszego miasta w okolicy, gdzie jest bank i poczta. Dojazd 'bush taxi' zajmuje nam okolo 30 minut i kosztuje kilkanascie dalasi. Na miejsu krecimy sie okolo dwoch godzin, chodzac po kilku uliczkach i duzym bazarze, na ktorym powoli konczy sie handel. Wieczor konczymy kolacja w 'Footsteps'... ja zajadam sie ryba przyrzadzona po afrykansku, dosc pikantna, wiec nie moglo sie obejsc bez butelki schlodzonego piwo JulBrew. Kladziemy sie spac, sluchajac oczywiscie lesnego koncertu z akompaniamentem lekkiego deszczu.



Aug 07, 2013 08:00 PM 08.08.2013: Gunjur

W nocy intensywnosc dzwiekow dochodzacych z buszu wzrasta kilkukrotnie - to istna kanonada treli i wrzaskow, a do tego dolaczaja sie zaby ze zestawu w naszym ogrodzie. Ale powoli 'ucho' przyzwyczaja sie do tej kakafonii dzwiekow i udaje nam sie zasnac:) Wstejemy chwile po 8-ej na sniadanie... w koncu moge napic sie kawy w duzych ilosciach:) Jestesmy tutaj jedynymi goscmi, wiec na brak zainteresowania przez obsluge narzekac nie mozemy. Zreszta dzieki 'low season' nasza cena za bungalow to 750D/noc (ze sniadaniem), przy normalnej cenie 2500D:) Po kapieli w malutkim basenie ruszamy do wioski. Turysci o tej porze sa tutaj rzadkoscia, wiec wzbudzamy duze zainteresowanie. Kazdy chce nas zapytac o imiona i skad jestesmy, ludzie sa niezwykle mili i to bezinteresownie. Wioska nie rozni sie wiele od innych. Wokol glownej ulicy toczy sie zycie... jest targ i duzo malych sklepikow. Dzis wszyscy swietuja - skonczyl sie ramadan. Po wloczedze wracamy do naszego 'Footseps...' i spedzamy mnostwo czasu nad basenem... slonce prazy niemilosiernie, a woda jest cudownie chlodna. Poznym popoludniem idziemy nad ocean i ponownie do wioski, gdzie wszystkie dzieci i dziewczyny 'na wydaniu' paraduja odswietnie ubrane po wiosce, tak jakby wybieraly sie na wielki bal... jest na co popatrzec:) Do naszego bungalowu wracamy poznym wieczorem i kladziemy sie od razu spac. Choc zasnac jest trudno, bo w domku jest potwornie duszno, po calym dniu skwaru...



Aug 06, 2013 08:00 PM 07.08.2013: Footsteps Eco Lodge

Spi sie niezle w dosc chlodnym pokoju, mimo ze stary klimatyzator warczy jak wsciekly. I o dziwo cala noc jest prad, co stolica to stolica... i zapewne bliskosc palacu prezydenta, tez ma znaczenie. Najgorsze, ze Leonka znow pociely komary:( Okolo 8-ej ruszamy na ulice stolicy. Po wczorajszym deszczu jest mnostwo kaluz i sporo gliniastego blota. Ruch w miescie tez jest dosc duzy, kupcy rozstawiaja swoje kramy, a na najwiekszym targowisku 'Albert Market' jest juz tloczno... dzis miasto robi na mnie lepsze wrazenie niz poprzednim razem... czuje sie, ze cos sie tu dzieje:) Dzis co chwila pada deszcz, chwilami bardzo rzesiscie, to chyba znak, ze juz na dobre rozpoczela sie pora deszczowa. W drodze powrotnej do hotelu spotykamy... Siostre Dawide, ktora przyjechala tu na kilka dni w swoich sprawach. Wow swiat bywa maly! Zabieramy bagaz i ruszamy na dworzec - pierwszy cel na dzis to Brikama. Znajdujemy duzy autobus jadacy w tym kierunku (23D/miejsce + 20D/bagaz). Jest potwornie duszno, ale szczesliwie autobus zapelnia sie szybko i okolo 13:30 ruszamy. Podroz trwa niewiele ponad godzine i w tym czasie przejezdzamy prawie cala Gambie z polnocy na poludnie. Wzdluz trasy Serekunda-Brikama znajduje sie najbardziej rozwinieta czesc kraju. Po obu stronach drogi ulokowaly sie male centra handlowe, kilka rezydencji, a nawet firmowy salon Mercedesa... Brikama wita nas ogromnym korkiem... widac, ze intensywnie dzis popadalo i wokol drogi stoja ogromne kaluze z woda w kolorze ceglanym. Autobus nie moze dojechac do dworca, wiec kierowca wysadza nas na stacji benzynowej w centrum. Stad musimy dojsc pieszo na dworzec, a ze glowna droga jest cala zalana, musimy przeciskac sie przez bazar... a z plecakiem nie jest to latwe. Po dotarcie do celu odnajdujemy 'gelli-gelli' do Gunjur i doslownie po chwili jedziemy (17D/miejsce + bagaz). Ale ja przez dlugi czas nie moge zlapac tchu... Na miejscu bierzemy taksowke (100D) i jedziemy do 'Footsteps Eco Lodge', ktory znajduje sie kilka kilometrow w glab buszu. Bedziemy nocowali w duzych, okraglych domkach, sympatycznie urzadzonych i nastawionych bardzo ekologicznie - biotoaleta, prad tylko z baterii slonecznych (w domkach brak jest kontaktow), lozka i inne drewnianie elementy sa wykonane z tylko z 'martwych' drzew. Ot, taka proekologiczna pasja angielskich wlascicieli... Caly 'lodge' polozony jest w ogromnym ogrodzie w buszu. Nawet przez moment nie jest tu cicho, bo ptaki daja calodobowy koncert i to na wiele glosow. Ogolnie miejsce jest 'very nice'. Po szybkim prysznicu i odpoczynku ruszamy nad ocean, ktorego szum slychac w naszym hostelu, ale do ktorego sojscie zajmuje okolo pol godziny. Po drodze mijamy kilka domow, przy czym wiekszosc jest niezamieszkala, ale spotykamy tez kilku miejscowych - zaganiajacych bydlo i pracujacych w polu. Cala ziemia jest podzielona na parcele, ktore sa wyraznie ogrodzone i widac maja swoich wlascicieli. Na czesci z nich sa nawet ogloszenia o checi sprzedazy. Tylko pas ziemi przy oceanie nalezy do jakiejs rzadowej agendy turystycznej i chyba nie jest na sprzedaz. Po drodze mijamy dziesiatki drzew mango, obwieszonych setkami dojrzalych owocow - niezwykle slodkich i soczystych... ja objadam sie nimi zreszta od poczatku naszej wyprawy:) Ocean tutaj jest niezwykle wzburzony, a fale sa bardzo duze... plaza jest stosunkowo czysta i cala pusta... nie ma tu zywej duszy! Po kapieli wracamy do naszej ekologicznej logii na kolacje. Ja zajadam sie dzis krewetkami, a Leo makaranem. To tyle na dzis z 'Footsteps Eco Lodge'.



Aug 05, 2013 08:00 PM 06.08.2013: Afrykanskie drogi

Wstajemy dzisc dosc wczesnie i jeszcze przed 8-ma idziemy do portu w poszukiwaniu biletow... ale niestety nic sie nie zmienilo - biletow na dziesiszy statek nie ma. Szkoda troche, bo sam rejs jest dosc ciekawy - szczegolnie koncowy odcinek po rzece Casamance, ale z drugiej strony dosc meczacy, bo trwajacy okolo 16h, przez co nasz pobyt nad oceanem na koniec podrozy skrocilby sie do jednego dnia... Ruszamy wiec dzis w kierunku Gambii droga ladowa. Szybkie pakowanie i o godzinie 12 siedzimy juz w bush taxi, jadacej w kierunku granicy senegalsko-gambijskiej. Zdecydowalismy sie dzis na minibus 'Ndiaga Ndiaye' (4,5tys. CFA/miejsce + 1tys. CFA/bagaz), bo mozemy zaraz ruszac - jest komplet 18-pasazerow. Ciasno jak diabli, ale jedziemy:) Z Dakaru wyjezdzamy zadzwiajaco szybko, praktycznie bez korkow. A na dodatek poczatkowo jedziemy kilkanascie kilometrow platna autostrada! To jest jazda. Ale to mile zlego poczatki... z kazdym kilometrem droga staje sie coraz gorsza... do Kaolack jest jeszcze do wytrzymania, ale i tak docieramy tu dopiero po 16. Dalej asfalt jest dziurawy jak ser szwajcarski lub nie ma go wcale... kazdy kierowca szuka swojej trasy, nie ma znaczenia ktora strona drogi, to istny slalom gigant. Nadciagnela tez potworna ulewa, a ze samochod sklada sie z samych dziur, to woda wlewa sie do srodka w duzych ilosciach. My szczesliwie siedzimy w okolicy srodku busa i nas nie dosiegaja te potoki wody. Do punktu granicznego w Karang docieramy okolo 20. Robi sie juz ciemno i pada maly deszcz. Jest tam dosc duze zamieszanie, ale szybko orientujemy sie gdzie mamy isc. Wymieniamy pozostale nam jeszcze franki na dalasi, oczywiscie po jakims nedznym kursie i idziemy do odprawy. Po stronie senegalskiej procedura trwa krotka chwile - musza wpisac nas do wielkiej ksiegi i wbic pieczatki do paszportow. Po stronie gambijskiej przechodzimy przez kilka pokoi i wiele osob oglada nasze paszporty. Pytaja nas o wizy... ja powtarzam, ze nie potrzebujemy i, ze przeciez juz w Gambii bylismy. W koncu wbijaja pieczatki i tym sposobem jestesmy ponownie po stronie gambijskiej w Amdallai:) Wsiadamy do 'sept place' i po kilku minutach jedziemy do Barry. Juz na dobre zrobilo sie ciemno. Leo jedzie u mnie na kolanach, jest strasznie ciasno, ale to tylko polgodzinna podroz. Wysiadamy w Barra i w zupelnych ciemnosciach, w blocie po kostki wsiadamy na prom (15D). Delta rzeki Gambii jest bardzo szeroka i przeprawa na drugi brzeg zajmuje okolo 40minut. W Banjul bierzemy taxi (50D) i meldujemy sie w hotelu Carlton okolo 22 (600D/pokoj z ac). Leo jest tak zmeczony, ze zasypia natychmiast tak jak stoi, nie ma nawet sil na kapiel...



Aug 04, 2013 08:00 PM 05.08.2013: Czas powrotow

Dzisiejszej nocy spie marnie, ale to nawet dobrze... wsluchuje sie w dzwieki pustyni - szum wiatru przenoszacego miliony ziarenek piasku oraz odglosy zwierzat chodzacych w poblizu... Za to Leonkowi bede musial to opowiedziec, bo spi jak zabity. Chwile po 6-ej, gdy wstaje swit, ja ruszam na pustynie... popatrzec na wschod slonca, ale niestety dzis nie bedzie zbyt spektakularny, gdyz na niebie jest mnostwo chmur:( Ale spacer jest i tak mily, wspinaczka na te gory piachu daje frajde. Po powrocie pakuje znow plecak i ide na poranna kawe. Leo wstaje okolo 8-ej w doskonalym nastroju i doslownie w ciagu trzech minut jest juz gotowy do sniadania. W tak milym miejscu, pospiech bylby grzechem, wiec przedluzamy sobie ta chwile... ale w koncu przychodzi czas na nas. Badou ze swoim jeepem czeka. Pakujemy plecak i ruszamy w droge powrotna. W wiosce Lompoul lapiemy 'sept place'. Takim, to jescze nie jechalismy! W srodku jedzie nas 11-tu, na dachu kolejne 3-4 osoby + dwie owce (ta ekstrawagancja kosztuje nas 1.5tys. CFA)! Dobrze, ze do Kebemer jest niespelna 30km. Tam szukamy srodka lokomacji do Dakaru. Nie jest to trudne, juz po okolo kwadransie jedziemy 'sept place' (3.5 tys. CFA/miejsce), tym razem prawie sami obcokrajowcy. W Thies musimy zmienic samochod, ale wszystko odbywa sie dosc szybko. Wjazd do Dakaru jest koszmarny, korki sa monstrualne. Okolo 15-ej wysiadamy i razem z para Hiszpanow bierzemy taksowke i jedziemy do portu. Chcielibysmy kupic bilety na statek do Ziguinchor na poludniu Senegalu (rejon Casamance). Niestety biletow nie ma, moze jutro rano cos sie zwolmi... ok, bedziemy probowali. Czas pomylec o kwaterunku, wybieramy znana nam 'Auberge du Plateau', dostajemy nawet ten sam pokoj nr 12. Po odswiezeniu sie ruszamy na obiadokolacje... Leo zjada pizze we wloskiej restauracji, a ja w lokalnaj knajpce 'La Bristol' danie w ktorym jest chyba wszystko co kucharz mial pod reka - grilowane mieso, sadzone jajko, jakis kotlet, frytki, ryz, warzywa (z duza iloscia cebuli) i na zagryzke bulka. Trzeba to spalic, wiec ruszamy na zwiedzanie tej czesci Dakaru, ktorej jeszcze nie widzielismy. Konczy sie powoli dzien, wiec ulice sa potwornie brudne i smierdzace. A ilosc much bliska jest chyba nieskonczonosci... ale z drugiej strony to miasto zyje bardzo intensywnie i obserwowanie tego jest niezwykle interesujace. Okolo 21 wracamy do oberzy. Czas odpoczac.



Aug 03, 2013 08:00 PM 04.08.2013 (cz. I): Krete drogi do Village Lompoul

Wstaje o 6:30 i zaczynam pakowanie. Po godzinie budze Leonka i idziemy na sniadanie, po ktorym szybko opuszczamy mila oberze. Po drodze lapiemy taksowke (1tys. CFA) i jedziemy na dworzec, lezacy 4,5km za miastem. Dzisiejszy cel to Lompoul, ale tam bezposrednio nic nie jedzie. Musimy najpier dojechac do Kebemer. Szybko wsiadamy w 'sept place' i jako, ze jestesmy ostatnimi do kompletu po 15 minutach ruszamy. Jest godzina 9-ta. Po dwoch godzinach zaczynam intensywnie rozgladac sie, bo juz powinnismy byc na miejscu... okazuje sie, ze niestety kierowca zapomnial nas wysadzic w Kebemer, jestesmy juz 30km za ta miejscowoscia... Jedzie z nami chlopak (uff, mowi po angielsku), ktory proponuje abysmy pojechali z nim do Thies (to juz w sumie niedaleko), skad odbiera samochod z serwisu i bedziemy mogli sie z nim zabrac do Kebemer. Oczywiscie przystajemy na jego propozycje. W Thies zabiera nas do swego domu, gdzie chwile czekamy na jego samochod. Poznajemy tam jego rodzine i mozemy zobaczyc jak mieszkaja lepiej sytuowani Senegalczycy. Mama - dostojna matrona - siedzi w salonie na poduchach lezacych na podlodze, otoczona dwoma wiatrakami i oglada tv, a jest poludnie... to jest zycie! Po okolo pol godzinie wyjezdzamy, tylko musimy zatankowac, wiec dokladamy sie do paliwa (kosztuje 800 FCA/litr, czyli okolo 5,2PLN/litr). Ok 14-ej jestesmy ponownie w Kebemer, przez ktore jechalismy okolo 3h temu. Nasz kompan - Pape - pomaga znalezc nam transport do Lompoul. Najblizsza colective taxi bedzie dopiero okolo 18, ale miejscowy kierowca zawiezie nas za 5tys. CFA. Po polgodzinie docieramy do Lompoul.



Aug 03, 2013 08:00 PM 04.08.2013 (cz. II): Rozpusta na pustyni

W Lompoul udajemy sie 'before the second "donkey" in the village chief Syra Sow' (taka instrukcje dostalem podczas rezerwacji) - miejsca transferu do 'Lodge de Lompoul'. Dzwonimy do Badou i po kilku minutach przyjezdza po nas jeep. Na pustynie, gdzie udajemy sie teraz, mozna dojechac tylko samochodem z napedem na cztery kola, nachylenie wydm dochodzi do 45 stopni... Jazda na pace po tym terenie to niezla frajda:) Najpierw teren jest polpustynny, troche drzew i zielonej roslinnosci, a pozniej zaczyna sie moze piasku... widok jest fantastyczny, wydmy maja po kilkadziesiat metrow i ciagna sie po horyzont! Docieramy do kampu, w ktorym sa luksusowo (jak na warunki pustynne) urzadzane namioty, kazdy z toaleta z prysznicem oraz fantastycznymi lozkami z moskitera (33tys. CFA/dorosly + 17.5tys/dziecko, z wliczona kolacja i sniadaniem). Po powitalnym drinku ruszamy na eksploracje pustyni... Leo boi sie troche sssskorpionow i 'sssnakow', ale marzy o pusttynej przygodzie, szczegolnie gdy uslyszal historie o beduinach, ktorzy wiezili Mermoza po jego awaryjnym ladawaniu na pustyni. Po kilku kolejnych wydmach tracimy na chwile orientacje w kierunkach i musimy zrobic ladne kolo aby odnalezc droge powrotna. Uff, jestesmy uratowani! Ale 1.5h wyprawa niezle nas wymeczyla w tym pustynnym sloncu. W miedzyczasie do kampu docieraja kolejne osoby, dzis w sumie nocuje tu osmiu gosci (lacznie z nami) - Hiszpanie, Francuzi i Polacy oczywiscie. Po krotkim odpoczynku czeka nas kolejna atrakcja - przejazdzka na wielbladach... najpierw siada Leo (na swoim wielbladzie), pozniej ja, a przewodnik na koncu i nasza mini karawana rusza! Jazda ze szczytow wydm jest niezla zabawa, Leo podskakuje w swym siodle jak pilka, ale trzyma sie mocno. Po jakichs 30 minutach wracamy do obozu... chyba wystarczy na dzis, jestesmy wystarczajaco wstrzasnieci. Chwila odpoczynku, boski prysznic w sercu pustyni i siadamy do kolacji. W obozie nie ma pradu i caly kamp oswietlony jest teraz dziesiatkami lampek naftowych i gazowych, a dzwiek afrykanskich bebnow nadaje temu miejscu magiczna atmosfere... Po kolacji cale towarzystwo, wraz z muzykami przenosi sie do ogniska, gdzie kazdy moze sprobowac gry na drumach... Leo nie marnuje okazji i zostaje muzykiem wieczoru. To tyle na dzis z 'Desert of Lompoul'!

PS. Noca niebo nad pustynia wyglada oblednie...

Page: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10

Publish your own story!


  Terms and Conditions    Privacy Policy    Press    Contact    Impressum
  © 2002 - 2024 Findix Technologies GmbH Germany    Travel Portal Version: 4.2.8