Free travel home page with storage for your pictures and travel reports! login GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community
Login
 Forgot password?
sign up


Top 3 members
wojtekd 60
Member snaps

Andrzej's Travel log

about me      | my friends      | pictures      | albums      | reports      | travel log      | travel tips      | guestbook      | activities      | contact      |

Wiecej wpisow o biezacych podrozach mozna znalezc na Twitterze: http://twitter.com/ostrand_ao

Log entries 51 - 60 of 120 Page: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10



Jul 27, 2013 08:00 PM 28.07.2013 (cz. I): Nabozenstwo na afrykanska nute

Noce w tropikach sa ciezkie... Co prawda dzis w pokoju mamy klimatyzacje (niezla ekstrawagancja jak na warunki tego przybytku), ale prad tutaj wlaczaja zaledwie na kilka godzin dziennie i to pod warunkiem, ze pracownicy elektrowni nie sprzedadza ropy 'na lewo', co ponoc jest czeste... Dzis udalo nam sie wlaczyc klimatyzacje na jakas godzine, po czym w malym pokoju robi sie koszmarnie duszno... budze sie co chwila. Wstajemy okolo 8:30 i idziemy do miejscowego kosciola na nabozenstwo. Jest tu parafia (okolo 150 wiernych), ale obecnie bez ksiedza. Nabozenstwo prowadzi Gaston, a komunii udziela s.Dawida. Modlitwy sa glownie w jezyku wolof (jezyk jednej z grup etnicznych zamieszkujacych Gambie), do tego dochodzi piekny spiew, niestety dzis bez drumow. Jest to niezapomniane przezycie, dodatkowo w czasie nabozenstwa zostajemy przedstawieni wszystkim i jest zabawnie. Po pozegnaniu ruszamy spakowac bagaz i w samo poludnie meldujemy sie na 'dworcu'. Po kilku minutach w 'sept place' jest komplet i ruszamy do przystani promowej. To tylko kilka kilometrow stad. Na miejscu, pieszo wchodzimy na prom i przeprawiamy sie na drugi brzeg (10D/osobe). Stamtad po chwili oczekiwania jedziemy do Farafenni, skad ruszamy dalej na zachod - do Georgetown (140D/osobe+50D bagaz). Podroz opoznia sie na starcie, bo nie ma kompletu pasazerow. Ale w koncu ruszamy. Slonce prazy niemilosiernie.



Jul 27, 2013 08:00 PM 28.07.2013 (cz. II): Georgetown - miasto wolnosci dla niewolnikow

Po trzech godzinach wysiadamy z bush taxi i pakujemy sie na prom. Jestesmy w Janjangbureh (obecna nazwa Georgetown). Miasto lezy na wyspie MacCarthy, a zostalo zalozone przez Anglikow w 1823r. Jest tu kilka pozostalosci z dawnych czasow, ale wiekszosc w ruinie.
Juz przed wejsciem na prom zaczepiaja nas miejscowi, oferujac pomoc. Trudno sie ich pozbyc, ale w koncu udaje sie nam. Lokujemy sie w Baobolung Camp anex (450D/pokoj). Nienajgorsze miejsce, nawet do toalety daje sie wejsc bez wiekszego wstretu. Po szybkim prysznicu, najpierw idziemy na spacer po miasteczku, a nastepnie poplywac w rzece. Znajdujemy prowizoryczny pomost, gdzie kapia sie miejscowi. Leo na poczatku troche sie obawia krokodyli, wezy i hipopotamow, ktore zamieszkuja ta rzeke, ale ten strach szybko mija. Woda jest ciepla jak zupa. Ale i tak daje cudowne wytchnienie od upalu. Na kolacje idziemy do Bendula Restaurant. Ja znow zajadam sie benechi, choc nie jest tak pyszne, jak wczorajsze... a Leo pozostaje wierny znanym sobie potrawom i i zamawia frytki.



Jul 26, 2013 08:00 PM 27.07.2013 (cz. I): Wyprawa do Somy

Spie dzis slabo. Z meczetu prawie non stop slychac modly, przechodzi tez afrykanska nawalnica (dotychczas mamy szczescie, pada tylko noca). Wstaje o 6-ej i pakuje plecak. Budze Leonka i ruszamy, jest 7:30. Na glownej ulicy lapiemy 'bush taxi' i jedziemy do Serekundy. Musimy tam dotrzec na dworzec po przeciwnej stronie miasta. Najpierw ruszamy pieszo, ale po chwili bierzemy taxi. Cale szczescie, bo okazuje sie, ze jest to dosc daleko, a walizka szczegolnie ciazy. Na miejscu otacza nas kilku naganiaczy, ale my spokojnie probujemy zorientowac sie w sytuacji. Wybieramy jedna z ofert (110D/miejsce + 50D/sztuke bagazu) i pakujemy sie do minibusa. Jest juz prawie pelen - to dobrze - szybko ruszymy... tu obowiazuje zasada, wszystkie miejsca musza byc zajete. W malym minibusie jada 22 osoby, czujemy sie jak sledzie. Niestety trafilo mi sie skladane siedzenie, ktore rozpada sie:) Ale da sie wytrzymac... po drodze (135km) mamy okolo pieciu kontroli - sprawdzaja dokumenty (w tym rowniez zolte ksiazeczki szczepien), w trzech miejscach to posterunki wojskowe z mocno uzbrojonymi zolnierzami, wlacznie z karabinami maszynowymi. Do Somy docieramy po okolo 4h. Oczywiscie otacza nas tlumek naganiaczy, ale my spokojnie ruszamy na poszukiwanie noclegu. Miasteczko jest bardzo biedne, nie ma tu nic... po chwili zdnajdujemy 'hotel' - Sisawanneh (500D za pokoj z lazienka+ac). Natomiast troche trwa znalezienie obslugi... pewnie minelo kilka dni od wizyty ostatniego klienta. Nie ma rewelacji, ale nam wystarcza.



Jul 26, 2013 08:00 PM 27.07.2013 (cz. II): Poznajemy Mathewa

Robimy maly rekonesans po miescie i po chwili ruszamy na poszukiwanie 'catholic mission'. Lezy tuz poza miastem, docieramy tam dosc szybko i spotykamy sie z Siostra Dawida. Jest tu niezwykle spokojnie, Siostra jest obecnie sama. Milo rozmawiamy i dowiadujemy sie wielu ciekawych rzeczy o misji i samej Gambii... Dla nas jest to niezwykle spotkanie, szczegolnie ze kilka tygodni wczesniej bylo tylko niewinnym pomyslem, malo realnym... Przekazujemy Siostrze zebrane przybory szkolne oraz laptop (przekazany przez firme Marbad). Jeszcze raz dziekujemy wszystkim za okazana pomoc. Dopiero tutaj na miejscu widac jak bardzo jest ona potrzebna... ja na pewno nie widzialem jeszcze tak biednego kraju. Pozniej idziemy wspolnie odwiedzic Mathewa Sambou i jego rodzine, mieszkajaca po drugiej stronie miasta. Towarzyszy nam Gaston, znajacy jezyk 'mansonka' (mancanha), ktorym posluguje sie rodzina. Tata Mathewa ma dwie zony i rodzina jest bardzo duza, maja kilkanascioro dzieci. Zyja w malej 'kurnej chacie', bez kuchni (zniszczyl ja padajacy deszcz), bez pradu, kanalizacji i biezacej wody. Dzieci sa bardzo ciekawe naszej 'innosci', a robienie wspolnych zdjec jest niezwykla zabawa. Mathewa nie ma w domu - jest w buszu, gdzie wraz z ojcem pracuje. 10-letni chlopak codziennie wstaje o 5-ej rano i idzie do buszu. Caly dzien pracuje przy uprawie pola i sciaganiu soku z palm. W koncu poznajemy Mathewa, wreczamy mu pamiatki z Polski i list napisany przez dzieci z klasy Leonka. 'Mamom' dajemy natomiast w prezencie koperte z dalasi. Cala rodzina jest bardzo szczesliwa. Pozegnaniom nie ma konca... wszyscy odprowadzaja nas dlugi czas. Po drodze spotykamy jeszcze ojca Mathewa - bardzo spracowanego czlowieka i juz nie najmlodszego. Dzien konczymy na kolacji u Siostry, gdzie zajadamy sie benechi - potrawa gotowana w jednym garnku - warzywa, ryz i mieso. Jest pysznie. Do domu odprowadza nas niezwykle sympatyczny i pomocny Gaston.



Jul 25, 2013 08:00 PM 26.07.2013 (cz. I): Nocna ulewa

W nocy lunelo, zreszta gdy wracalismy do hostelu nad oceanem juz szalala burza. Ja przez cala noc budze sie co chwila, wiatrak juz mi nie przeszkadza, polubilem go:) ale ten afrykanski zar dalej czuje... rano muezin oczywiscie wzywa nas do modlitwy i chcac nie chcac wwsluchuje sie w ten monotonny glos, co chwila zapadajac w jakis ni to sen, ni to letarg... Wstaje chwile po 7, niestety znow wylaczyli prad (robia to regularnie, co kilka godzin), wiec wiatrak milczy uparcie... a ja zalewam sie potem... Adam podaje sniadanko okolo 8, jemy i ruszamy nad ocean:) Dzis mamy przyplyw, nasze przybrzezne skalki sa prawie zalane woda... Nad oceanem, przylacza sie do nas Marianna ze swoim synkiem i pieskiem... Leo szybko sie zaprzyjazniana i nasza nowo poznana friendka zaprasza nas na kolacje... i nie jest wcale latwo jej wytlumaczyc, ze mamy inne plany.



Jul 25, 2013 08:00 PM 26.07.2013 (cz. II): Banjul - najbardziej ignorowana stolica swiata

Po cudownej kapieli ruszamy do Banjul... po jednym dniu czujemy sie jak ryby w wodzie, szybko znajdujemy wlasciwe 'gelli-gellis' i po niespelna pol godzinie wysiadamy w Banjul... to chyba jedna z najbardziej ignorowanych stolic swojego kraju... wlasciwie sztuczny twor. Gdyby nie palac prezydenta, siedziba Zgromadzenia Narodowego i port... niewiele by tu pozostalo... Oj przepraszam, jest jeszcze Luk Triumfalny - pod ktorym moze przejezdzac tylko 'wybraniec narodu' - Mr. President. Krecimy sie dosc dlugo po miescie i porcie, choc szczerze nic szczegolnego nie przyciaga naszej uwagi. Moze z wyjatkiem tego kolorowego tlumu, jest naprawde fascynujacy! Trudno odroznic tu stare miasto od nowej czesci, wszystko jest w takiej samej ruinie (z wyjatkiem kilku budynkow bankow czy innych organizacji). Na koniec wracamy pod 'Arch 22', ten monument upamietnia bezkrawawy zamach stanu z 1994r. zorganizowany przez obecnego prezydenta-satrape. Luk ma jedna zalete roztacza sie z niego niezwykla panorama miasta i z drugiej strony glebi ladu... Ale sama budowla w srodku popadla w ruine; z restauracji i malego muzeum zostalo niewiele, wewnatrz nikt tego nie pilnuje... ale na zewnatrz zolnierze z dluga bronia strzega samego luku i przejazdu pod nim:( Budowla jest ciekawa, choc caly czas czuje niesmak, ze dolozylem swoja cegielke (50D/dorosly + 25D/dziecko) do kabzy tyrana...
Po powrocie do Bakau kupujemy male pamiatki, robimy mala przerwe na tarasie knajpki z widokiem na miejscowy port i ocean... i znow ruszamy dac 'nurka' - zasluzylismy, szczegolnie Leo po calym dniu zwiedzania. Wieczor konczymy w restauracji wegierskiej...
PS. Wracajac do guesthousu szlismy, przez hotelowa czesc Cape Point, gdzie widzielismy kilka bankomatow obslugujacych karty Visa (sa wyraznie oznaczone).



Jul 24, 2013 08:00 PM 25.07.2013 (cz. I): Kachikally Crocodile Pool

25.07.2013 (cz. I): Kachikally Crocodile Pool Budzi mnie, jeszcze przed wschodem slonca, nawolywanie muezina. Na przeciwko naszego guesthousu jest meczet. Modlitwa trwa niezmiernie dlugo... a chcialoby sie jeszcze pospac, szczegolnie ze sam wiatrak szumi tak mocno, ze trudno spac:) Ale Leos spi jak zabity i zadne modly go nie budza... Gdy slonce wstaje, ja razem z nim i robie rekonesans okolicy, wczoraj juz niewiele bylo widac. Wstaje Leo, jemy sniadanie i ruszamy... Zaraz po wyjsciu z domu przylacza sie do nas 'friend', trudno sie gopozbyc... wiec idzie razem z nami, niby obok, ale jedna z nami... opowiada, pyta, itp. Po jednej stronie drogi mamy Cape Point, a po drugiej inna miejscowosc Bakau... Najpierw ruszamy do Kachikally Crocodile Pool, dla miejscowych jest to swiete miejsce. Ponoc w krokodylach drzemia wielkie sily witalne, ktore moga pomoc bezplodnym kobietom zajsc w ciaze... Po srodku malego parku jest basen w ktorym zyja krokodyle, czesc z nich jest osowjona i mozna ich dotkac... Mam nadzieje, ze fotki choc troche oddadza emocje, jakie czulem gdy Leo podchodzil do krokodyla aby go poglaskac:) Przy wejsciu jest male muzeum, dosc ciekawe eksponaty, przedstawiajace lokalne plemiona, maski rytualne, instrumenty muzyczne, itp.
Czy ktos jest ciekaw, jaka jest pogoda?! Tak, tak, Kapuscinski opisal to doskonale... Temperatura okolo 35 °C i wilgoc nieznosna, wlasciwie czuc tylko nia, cialo jest cale mokre, kazdy oddech to lyk tej wilgoci... ale mozna do tego sie przyzwyczaic...



Jul 24, 2013 08:00 PM 25.07.2013 (cz. II): Zdobycie dalasi

25.07.2013 (cz. II): Zdobycie dalasi Kolejny cel, to zdobycie pieniedzy na nastepne dni... wczoraj na lotnisku troche nieprzemyslanie wyplacilismy dosc malo i juz je prawie wydalismy na transport z lotniska i nocleg (550D/noc + 100D sniadanie)... w Bakau jest kilka bankomatow, ale juz po chwili wiemy, ze zaden nie obsluguje naszych kart (w ogole tutaj w banomatach akceptowane sa tylko karty Visa). Po chwili pojawia sie friend gotowy pomoc... i znow wlasciwie nie wiadomo kiedy przylacza sie do nas, tlumaczy gdzie mozemy wyplacic, ile, itd. Musimy podjechac do Standard Chartered Bank... pakujemy sie w 'sept-place' taxi (to rodzaj kolektive taxi) i jedziemy, oczywiscie 'przyjaciel' z nami:( Pod bankomatem kilkoro bialych, to rzeczywiscie jedno z nielicznych miejsc, gdzie mozna wyplacac dalasi naszymi, europejskimi kartami. Kazdy wyplaca kilkukrotnie, poniewaz jednorazowy limit wyplaty to 3tys. dalasi (1PLN=11D). Ok, sprawa zalatwiona. Wracamy. Przy okazji postanawiamy nie damy sie wkrecic w nastepnych friendow... Oczywiscie na poczatku twierdza, ze robia to bezinteresownie, ale na koniec sa bardzo niezdowoleni z mojej niecheci do dawania 'tipow'.



Jul 24, 2013 08:00 PM 25.07.2013 (cz. III): Raj znaleziony... w oceanie

Teraz czas na przyjemnosc dla Leonka... idziemy nad ocean! Z naszego guesthousu mamy kilka krokow. Plaza jest bardzo szeroka, na czesci bialy piasek, blizej oceanu szary, wulkaniczny... A woda?! Bardzo ciepla, cudownie ciepla i... slona! Niesamowite jest to, ze jest tu pusto... W oddali widac kilkoro czarnych dzieci kapiacych sie, pozniej pojawia sie jeszcze kilka osob w zasiegu wzroku... ale przy bezkresie tej plazy, nie zmienia to faktu: mamy kilka kilomterow prywatnej plazy do dyspozycji! Jak szukacie pustych plaz, to koniecznie przyjedzcie do Gambii!
Kapiel jest boska, nie czuc w koncu zaru i wilgoci powietrza... spedzamy w wodzie ponad 2h, a Leonkowi ciagle malo:)

Po poludniu jedziemy do Serekundy... lapiemy 'gelli-gellis' (to kolejny lokalny srodek transportu - 'bush taxi', zdezelowany minibus, z 'naganiaczem', ktory lapie klientow i sprzedaje bilety). Po 20 minutach jestesmy na miejscu. Serekunda to jeden wielki stragan, wszystkie uliczki w centrum obstawione sa kramami, mozna kupic wszystko... zaczynajac od majtek, a na niezlym sprzecie elektronicznym konczac. Tutaj sa tylko miejscowi, oczywiscie Leo wzbudza duze zainteresowanie... kazdy zaczepia i pyta "How are you?", Leo troche ma dosc tych zaczepek, ale ogolnie ma sie super... Niestety gambijczycy bardzo nie lubia robienia im zdjec, a szczegolnie teraz w okresie ramadanu:( Czasem nawet burza sie, gdy robie zdjecia panaramy calego tlumu... Szkoda, wszystko jest takie inne i ciekawe... ludzie niezwykle kolorowo ubrani... piekne, zgrabne i wysokie kobiety, noszace na glowach wiadra, miski... starsze murzynki o ksztaltach bardziej rubesowskich z fantazyjnymi nakryciami glowy... tlumy dzieci... mezczyzni w dlugich dzelabach, przebierajacy palcami po 33-ech paciorkach sznuru modlitewnego (subha, tespih)...

Po poworocie do Bakau idziemy do malego portu. Zapadl juz zmrok, ale jest tu gwarno i tloczny. Z glownej ulicy zycie przenioslo sie tutaj... muzeumanie moga w koncu zjesc, wiec jest tu sporo ulicznego jedzenie... probuje wszystkiego po kolej, ceny bardzo przystepne (prawie wszystko po 5D)... jem pieczona rybe, duze pierozki z drozdzowego ciasta z ostrym nadzieniem rybnym, jakies pieczone zoladki (ten przysmak kosztuje 25D)... wszystko pieknie zapakowane w kawalek gazety i... pyszne. To, ze jest ciemno to moze i dobrze, mniej widac roje much... ale wszystko jest swieze i robione na naszych oczach. Leo tez zjada co nieco, szczegolnie te ciasto z pierozkow smakuje jemu... to tyle na dzis!



Jul 23, 2013 08:00 PM 24.07.2013 (cz I): Czarna Afryka '2013 - zaczynamy

24.07.2013 (cz I): Czarna Afryka '2013 - zaczynamy Od momentu, gdy kilkanascie lat temu przeczytalem pierwsze akapity 'Wojny futbolowej' Ryszarda Kapuscinskiego marzylem o wyprawie do Afryki Zachodniej... chcialem poczuc to lepkie powietrze, którym 'oddychac - znaczy tyle, co lykac klebki waty nasaczonej ciepla woda'. I stalo sie! Dzis ruszamy do czarnej Afryki! 'Na pewno' odwiedzimy dwa kraje Gambie i Senegal, ale moze uda sie tez odwiedzic Gwinee:)

W najblizszych trzech tygodniach czeka nas wiele niewiadomych i znakow zapytania... czy zostaniemy wpuszczeni do Gambii (nie mamy wiz)? dokad uda sie nam dotrzec? czy dostarczymy wszystkie dary zebrane dla dzieci w Somie? czy dotrzemy na wydmy Dunas Loumpoul? O tym i innych ciekawych doswiadczeniach (w miare mozliwosci) bede pisal w dzienniku z podrozy. Trzymajcie mocno kciuki!

A tymczasem pozdrawiamy z Barcelony!

Andrzej & Leo

Page: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10

Publish your own story!


  Terms and Conditions    Privacy Policy    Press    Contact    Impressum
  © 2002 - 2024 Findix Technologies GmbH Germany    Travel Portal Version: 4.2.8