Free travel home page with storage for your pictures and travel reports! login GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community
Login
 Forgot password?
sign up


Top 3 members
wojtekd 55
pictor 40
Member snaps

Andrzej's Travel log

about me      | my friends      | pictures      | albums      | reports      | travel log      | travel tips      | guestbook      | activities      | contact      |

Wiecej wpisow o biezacych podrozach mozna znalezc na Twitterze: http://twitter.com/ostrand_ao

Log entries 101 - 110 of 120 Page: 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12



Feb 01, 2010 09:00 PM Kolorowy Rajasthan

W nocy obudzilo nas pragnienie, a w pokoju tylko resztka wody. Uff, wytrwalismy... Rano, po sniadanku, poszlismy do kawiarenki internetowej - zebyscie mieli co poczytac:) Beti z Leonkiem w tym czasie spaceruja i robia mnostwo fotek - oni miejscowym, a miejscowi im. To naprawde niewiarygodne, jak oni chca nas fotografowac...
W koncu ruszamy do fortu. Wspinaczka mila, choc w pelnym sloncu. Ale idziemy bocznymi, czesciowo ocienionymi sciezkami. Mamy okazje zobaczyc zycie mieszkancow Jodhpur od zaplecza. Po godzinnej wspinaczce zdobywamy gore i zaczynamy zwiedzac fort Meherangarh. Fort jest naprawde okazaly. W porownaniu z delhijskim, robi na nas o wiele wieksze wrazenie. Do obejrzenia sa palace z pieknymi wnetrzami i wieloma pamiatkami po maharadzach. Beti z Leonkiem udaja sie rowniez do swiatyni na "modlitwy" i zostaja udekorowani kropkami na czole czyli bindi. Leonek wlasnie najbardziej kojarzy Indie wlasnie z tymi "kropkami".
Anka, nic nie mowilas, ze nalezy przygotowac sie na takie sesje fotograficzne:):):) To jest niezwykle (i troszke meczace) - caly czas jestesmy proszeni o wspolne fotki. Nie liczymy tych prosb, ale tylko w forcie zrobiono nam ich conajmniej kilkadziesiat. Oprocz tego co odwazniejsi probuja Leonka dotykac... Ale nienarzekamy na ta "popularnosc", dzieki temu w rewanzu robimy mnostwo zdjec miejscowym.
Po poludniu chodzimy platanina waskich uliczek miasta i niezliczonych bazarow. Miasto tetni zyciem w tempie zawrotnym. Uliczkami mkna niesamowite ilosci riksz, motorow, rowerow i innych trudnych do nazwania pojazdow. Wszyscy, tzn. piesi i zmotoryzowani, poruszaja sie tymi samymi szlakami - sami nie wiemy jakim cudem nie zostalismy jeszcze rozjechani, ba nawet musnieci przez ta rzeke pedzacych pojazdow?! Popoludnioy spacer byl bardzo wyczerpujacy, bo w oparach kurzu, spalin i halasu (klakson to jedyna rzecz, ktora w tych wszystkich pojazdach dziala sprawnie). Loes cale popoludnie przespal wygodnie w swojej "rikszy".
Po zachodzie slonca wracamy do naszej oazy spokoju, czyli hotelu. Po szybkim prysznicu, juz po chwili idziemy na dach, czyli do restauracji...
Jutro o 5:20 bedzie czekal na nas pociag, ktory miejmy nadzieje zawiezie nas do Jaisalmeru:)



Jan 31, 2010 09:00 PM Orientalne Indie

W nocy halas dawal sie troche we znaki i spalismy kiepsko (z wyjatkiem Leonka). Rano ruszylismy jeszcze raz na obserwacje tetniacego zyciem Delhi. Okolo 11 ruszamy na lotnisko - lecimy dzis do Jodhpur. Jako srodek transportu na lotnisko wybieramy motoriksze, Leonek tak chcial, wiec dlaczego nie:) Na lotnisku zaostrzona kontrola: do terminalu wpuszczane sa tylko osoby z biletem, kazda sztuka bagazu jest dokladnie przeswietlane i oklejana szeregiem nalepek i opasek. Lot trwa niespelna 1,5h i juz jestesmy w Jodhpur. Odbieramy bagaze, a tu nagle okazuje sie ze Beti zostawila w samolocie bluze, jedyne cieple ubranie (szczegolnie przydaloby sie jeszcze w Helsinkach). Zglaszamy obsludze, ktora intensywnie szuka... Jeden z nich w koncu stwierdza, ze bluzy nie ma i odsyla nas jeszcze do Departure Ofice, i gdy juz myslimy ze bluza przepadla okazuje sie, ze... JEST! Juz zdazyli umiescic ja w "depozycie" - w szufladzie biurka. Beti okrzyk radosci wszystkich rozbawia:)
Teraz musimy dotrzec do centrum, w poszukiwaniu hotelu, ktory w zasadzie mamy wybrany. Na parkingu motorikszarze strasznie sie cenia, a raczej przeceniaja... Probujemy dlugo sie targowac, ale bez skutku. Po chwili namyslu ruszamy pieszo z nadzieja, ze na glownej drodze cos zlapiemy. I zlapalismy... jeden z lotniskowych motorikszarzy zlamal sie i przyjal nasza cene. Hurra! Drugi raz usmiecha sie do nas szczescie :)
A hotel, Haveli Inn Pal, niespodzianka! Super klimatyczne miejsce w haveli w stylu orientalnym, pokoje pieknie umeblowana i to loze... Hotel ma tez duzy dziedziniec, wiec Leonek bedzie mial gdzie biegac, a do tego oaza spokoju, bloga cisza. Po prostu bajecznie!
Po zameldowaniu i szybkim odswiezenie sie ruszamy na spacer po "blekitnym miescie". W porownaniu z Delhi widac kilka roznic, po pierwsze swiete krowy. W Delhi mozna bylo spotkac tylko pojedyncze, tutaj jest ich mnostwo. Sa wszedzie. Po drugie: mnostwo dzieci, szczegolnie za murami starego miasta jest ich bardzo duzo. Sa biedne, brudne i dosc natarczywe, szczegolnie Leonek i jego wozek wzbudzaja ich zainteresowanie. Leos niekoniecznie sie integruje :(
Teraz czas na relax na dziedzincu hotelu, gdzie siedzimy w wygodnych fotelach i popijamy whiskey z cola. Czuc tutaj klimat orientalnych Indii z czasow kolonialnych, jest mnostwo zdjec z tamtych czasow, co powoduje ze mozna doslownie przeniesc sie w czasie... Zaraz ruszamy na kolacje, juz czuc mile zapachy. Restauracja znajduje sie na dachu hotelu, skad roztacza sie niesamowity widok. Szczegolnie fort, ulokowany na 120m skale, robi wrazenie. Cisza. Tylko od czasu do czasu muezzini nawoluja do modlitwy. Wybieramy kilka potrwa do jedzenia. Dostajemy tace z kilkoma miseczkami sosow, placki naan, miesko i kofta. Wszytkie dania maja wyrazisty smak. Mistyczny wieczor!



Jan 30, 2010 09:00 PM Starozytne i nowoczesne Delhi

Po przespanej nocy, chociaz z czestymi przebudzeniami, powitalismy ranek. Wypilismy kawke/herbatke i ruszamy w miasto. A tam ruch 100 razy wiekszy niz na Marszalkowskiej . Dzielnica Chandini Chowk to jeden wielki bazar (chociaz po drodze tez mijamy ich niemalo). Mnostwo ludzi i mnostwo towarow, raczej marnej jakosci, ale nie dla miejscowych...
Hindusi bardzo zwracaja uwage na nasza trojke, adoruja zwlaszcza Leonka, chcociaz Beti tez co chwila proszona jest o wspolna fotke... Po dosc dlugiej wedrowce przybylismy do Jama Masjid (Meczet Piatkowy) - najwazniejszego miejsca kultu muzelumanow z Delhi. Przed wejsciem musielismy oczywiscie zdjac buty. Na dziedzincu Leonek mial duzo frajdy w basenie do rytualnych ablucji. Wchodzimy rowniez na wieze minaretu. Leonek mial fun i byl bardzo dzielny we wspinaczce. Dalej ruszamy do Red Fort, a po drodze jemy male co nieco. Do fortu wchodzimy szybko, chociaz przed wejsciem wije sie bardzo dlugi ogonek. Ale cena 250 rupii dla obcokrajowcow (10 razy wieksza niz dla hindusow) daje pewne przywileje. Maly relaks w dosc marnych ogrodach (chociaz sam fort robi wrazenie, szczegolnie wielkoscia) i ruszamy dalej. Nastepnie jedziemy do serca nowoczesnego miasta - Connaught Place. Jest to ogromne rondo z koncentrycznie rozmieszczonymi ulicami. Tam trafiamy najpierw na targ kaszmirski - gdzie kupujemy pierwsza pamiatke - recznie robiony kilim ze sloniami. Po spacerze kierujemy sie do hotelu. Znow korzystamy z metra, ktore jest dosc nowoczesne i caly czas rozbudowywane. Bilety jednorazowe sa w formie zetonom, ladowanych przy zakupie i zwracanych przy wyjscie ze stacji. Meczace sa jedynie kontrole przy kazdym wejsciu na stacje, gdzie musimy rozdzielac sie, bo inna jest kolejka dla mezczyzn, a inna dla kobiet. Inna lokalna ciekawostka sa miejskie szalety (w postaci "sciany placzu") tylko dla mezczyzn... a kobiet to co? w majtki? :(
W hotelu bierzemy kapiel i idziemy na kolacje do hotelowej resturacji: kurczak, ryz, sosy i pita (nazywana tutaj naan), a do popicia woda i slodkie napoje. Piwka niestety nie ma, chociaz przy tym stopniu pikantnosci potraw trudno czyms innym ugasic pragnienie...
Z pelnymi brzuchami idziemy lulu, a jutro ruszamy dalej!



Jan 29, 2010 09:00 PM Delhi - pierwsze wrazenia

DELHI. Na lotnisku poszlo bardzo sprawnie. Loes po wyjscie z lotniska mowi: "Rodzice, a mowiliscie, ze w tym kraju bedzie cieplo", a jest 12°C. Jako srodek lokomocji do centrum wybralismy lokalny autobus - jestesmy jedynymi turystami. Smog, jak mgla. Wysiedlismy w centrum, a mily Pan z autobusu wskazal nam droge do dzielnicy w ktorej wybralismy hotel. Idziemy, ale po chwili mamy frienda i niewiadomo jak nami zakrecil, ze sprowadzil nas na "manowce", czyli do swego zaprzyjaznionego biura podrozy. Ostatecznie jednak uwolnilismy sie od niego i znalezlismy swoj hotel (Ajanta Hotel). Obsluga bardzo liczna i wszystko przebiega troche inaczej niz w recepcjach hotelowych w innych krajach. Po obejrzeniu dwoch pokojow dokonujemy wyboru, zostawiamy bagaze i ruszamy w miasto. Delhi oszalamia od pierwszej chwili - mnostwo ludzi, pojazdow, halas i chaos, ale ludzie nastawieni sa przyjaznie. Zwiedzamy Paharganj i okolice Wielkiego Bazaru. Wszystko jest inne, szkoda ze tylko mamy po jednej parze oczu... Sporo turystow, w tym rowniez Polakow. Obiad, piwko i chwila relaksu. Potem jeszcze jedziemy metrem w okolice Bramy Kaszmirskiej i pozniej wracamy do hotelu na lu, lu. Dobranoc.



Jan 28, 2010 09:00 PM India 2010

India 2010 Za kilka minut wyruszamy w naszą następną, niezwykłą podróż - do Indii! Do kraju, który jest niezwykły pod wieloma wzglęadmi, pełen kontrastów i niezwykłych ludzi. Jest to kolebka wspaniałej cywilizacji, synonim biedy i przeludnienia, królestwo bollywoodzkiego kiczu, kraina cudów natury i przyrody, wylęgarnia tropikalnych chorób, wyjątkowa mieszanka różnych religii, zapachów, kolorów, dla jednych czyste piękno i niewyczerpane źródło inspiracji, dla innych syf i najgorszy koszmar. Ktoś kiedyś napisał" "Indie można kochać, albo je nienawidzić, ale na pewno nie można pozostać wobec nich obojętnym"...
W ciągu 16 dni zamierzamy przejechać, przelecieć i przejść około 10 tysięcy kilometrów po tym niezwykłym kraju. W planach mamy m.in.:
- zobaczyć jedno z najstarszych miast na świecie - Delhi (podobno liczące ponad 5 tysięcy lat);
- zwiedzić jeden z najbarwniejszych stanów Indii - Radżastan; planujemy zatrzymać się m.in. w Jodhpur - błękitnym starym mieście, Jaisalmerze - wpsaniałym starym forcie na środku pustyni Thar oraz Udaipurze, który jest podobno najbardziej romantycznym miastem w Indiach;
- zajrzeć do Bombaju, trzeciego najludniejszego miasta świata, nowoczesnego i bardzo bogatego, ale gdzie kontrasty społeczne są najbardziej widoczne w całych Indiach;
- spędzić kilka dni na przepięknych plażach na wybrzeżu stanu Goa, głównie na plaży oraz w cieplutkiej wodzie Morza Arabskiego;
- może uda nam się także zobaczyć starożytne świątynie wśród rozpalonych słońcem gigantycznych głazów w Hampi;
- odwiedzić święte miasto na Gangesem - Varanasi; gdzie chcielibyśmy zobaczyć słynne ghaty - kamienne schody do nirwany i poczuć atmosferę mistycznego roztopienia Hindusów w boskim absolucie; być może zdecydujemy się zobaczyć także płonące stosy kremacyjne oraz "poczekalnię śmierci".
- i... oczywiście świetnie się bawić!

Trzymajcie kciuki!



Sep 05, 2009 06:00 PM Do zobaczenia Afryko

Chwile po polnocy przyjezdza taxi i tym razem zegnamy sie z Jimem na dluzej. Wyruszamy do domu pelni emocji, mnostwa wrazen i obrazow utrwalonych w glowie oraz w niewielkim stopniu na zdjeciach... Odprawa przebiega dosc sprawnie, o tej porze lotnisko w Nairobi jest praktycznie wymarle. Po wypelnieniu kolejnej porcji papierkow idziemy do samolotu i o 2:30 odrywamy sie od afrykanskiej ziemi. W Stambule ladujemy okolo 9, a o 14 jestesmy w Warszawie. Niby fajnie wrocic do domu, ale zal sciska i trzyma mocno. Ale przeciez nie jest to nasza ostatnia podroz, wszystko przed nami :)
Dzis mamy imieniny Beti, wiec czeka nas wieczor wspomnien i podsumowan oraz wino!



Sep 04, 2009 06:00 PM Slady Freddiego Mercurego

Budzimy sie w Stone Town. Sniadanie i zaraz po nim ruszamy w miasto w poszukiwaniu sladow Freddiego. Jest kilka domow, ktore "przypisuja" sobie tytul tego wlasciwego, ale do konca nie wiadomo w ktorym z nim mieszkal Fredy Mercury z rodzicami. Bardzo zajmujacy jest tez miejscowy targ, najbardziej czesc rybna. Po drodze robimy male zakupy - pamiatki. Leonek sobie wybral pilke, a my rzezbiona drewniana szkatulke oraz malowidlo dosc znaczacych rozmiarow. Czas mija szybko w tym ciekawym miescie, ale okolo 12:30 czas ruszac na lotnisko. Umowiony kierowca jest punktualnie. Na lotnisku przykra przygoda - Leonek przy rozkladaniu wozka przycial mocno palec. Bardzo plakal i troche umeczylismy sie przy odprawie. Pozniej jeszcze bylo jakies zakrecenie z "departure tax", raz chca zebysmy placili, zaraz ze nie musimy, ostatecznie zaplacilismy "tylko" 2x30$. I jeszcze jeden news lecimy z przesiadka w Mombasie (niby miedzyladowanie, ale z pelna odprawa, odbieraniem bagazu, itd.). Okolo 17 ladujemy w Nairobi i po godzinie jestesmy znow u Jima. W drodze dziwne uczucie, czujemy sie tak jakbysmy wrocili do domu, a po drodze wskazujemy kierowcy droge. U Jima po raz kolejny spedzamy bardzo mily wieczor przy kominku. Snujemy nasze opowiesci, ale czas nagli...



Sep 03, 2009 06:00 PM Stone Town - inne oblicze Afryki

Dzien zaczal sie niezwykle. Wstalismy wczesnie, aby zobaczyc wschod slonca nad oceanem. Byl to przeuroczy i niezapomniany widok! Pozniej jeszcze dosc dlugi spacer po plazy. Do poludnia plaza. Dzisiaj od rana byl odplyw, co przy lagunie szerokosci okolo 500-1000m jest tez niesamowite, idzie sie w glab oceanu i caly czas woda po kostki lub sucho. Po obiedzie opuszczamy Paje i wschodnie wybrzeze Zanzibaru. Jedziemy do Stone Town. Po kilkudziesieciu minutach jestesmy w hostelu St. Monica, co okazuje sie super wyborem, biorac pod uwage atrakcyjna cene. Po chiwli ruszamy w miasto. I jakie wielkie zdziwienie... jak nie Afryka. Wiele komercyjnych sklepikow, ekskluzywnych hoteli, nawet zielony skwer z idealnym trawinikiem, i co najdziwiniejsze czysto. Kolacja tez robi wrazenie. Na tarasie z widokiem na ocean i wszystko czyste, pachnace i swieze (a nie jest to miesjsce ekskluzywne). Jemy osmiorniczki, zielone banany i grilowana rybe - palce lizac! Jestesmy pod wrazeniem! Wracamy do hotelu na lokalny festiwal muzyki...
PS. Male sprostowanie, wieczorem niestety festiwalu nie bylo, szkoda! Za to tuz po przyjezdzie bylismy w biurze szkoly St. Monica i zanieslismy troche drobiazgow szkolnych z Polski. Bylo bardzo milo i Pani niezmiernie dziekowala.



Sep 02, 2009 06:00 PM Rajski Zanzibar?!

Budzi nas szum oceanu i cala rodzinka idziemy na porany spacer po plazy. Widoki boskie, cieply wiatr muska nam twarze i zbieramy muszelki. Wracamy na sniadanie, a po nim ruszamy do "centrum" wioski. Zadzwiajace, bo po drodze mijamy chyba trzy szkoly. Zatrzymujemy sie w miejscowej cafe, gdzie Leonek dostaje od miejscowych nowe imie - SIMBA. Wracamy na plaze. Po ostatnich wyczerpujacych dniach to cudowny relax. Budujemy zamki z piasku oraz forty, plywamy i oczywiscie lapiemy slonca. Z miejscowymi chlopakami umawiamy sie wieczorne jedzonko z "big fire". Po malym obiedzie znow ruszamy na spacer po plazy, wzmogl sie wiatr i pojawily sie wieksze fale, a Leonek blogo zasnal (jak to w raju... ha, ha). Ogolnie caly dzien spedzamy na wypoczynku. A wieczorem ruszamy na "big fire". Jak sie okazuje tylko z nazwy jest to wielkie ognisko, bowiem jest to przygotowany w domowym ogrodzie stolik ze swiecami, a nasza kolacja dochodzi na grillu: "king fish" i krewetki. Inaczej to wyobrazalismy, ale pomylka okazala sie niezwyklym doswiadczeniem. A chlopaki skakali nad nami jak nad jajkiem, a do tego bardzo milo sie z nimi rozmwialo. Ale po kolacji, a bardziej rozmowie znow nachodza nas smutne mysli o nieludzkim zyciu wielu afrykanczykow. Budujace jest jedno: mimo wszystko ludzie Ci maja w sobie ogromna chec zycia i umieja czerpac radosc z najdrobnijszych spraw... powinnismy sie od nich tego nauczyc!



Sep 01, 2009 06:00 PM Dar es Saalam i dalej w droge...

Pobudka o 6:30 w Dar. Dluzej trudno spac, robi sie juz glosno i coraz duszniej. Skrome sniadanie w hotelu i dalej w miasto na rozpoznanie terenu. Miasto spokojniejsze niz Nairobi czy Mombasa i czystsze. Chociaz okrutny kurz, ale do tego mozna juz sie bylo przyzwyczaic. Trafiamy do portu i kupujemy bilety na prom na Zanzibar. Pozniej zwiedzamy miasto, w centrum duzo jest budynkow z czasow kolonialnych. Sa piekne, choc mocno zniszczone. Pozniej wracamy do hotelu po plecaki i ruszamy na prom. Wyplywamy z malym opoznieniem, ale siedzimy w klasie VIP (chociaz bilety kupilismy do klasy 2-giej). Prom plynie bardzo szybko i podroz trwa niespelna 2h. Zanzibar wita nas fala slonca i goraca. Jestesmy w Stone Town, ale chcemy przeprawic sie na wschodnie wybrzeze. Lapiemy lokalne taxi, a raczej taxi lapie nas i wiezie nas do Paju. W hotelu ostatni dostepny pokoj, czekal chyba wlasnie na nas. Oczywisie bierzemy. Spotykamy pierwszy raz w czasie naszej podrozy Polakow. W pokoju spotyka nas najwieksza przyjemnosc - ciepla woda w kranach. Kapiel jest zbawienna. Pierwsze wrazenia zapieraja dech - plaze, palmy, piasek bialy i drobny jak maka oraz lazurowa woda - raj na ziemii! Hotel jest bardzo mily, po kolacji siedzimy w otwartym holu od strony morza i delektujemy sie muzyka, szumem morza i przyjemna bryza oraz moijto. Bajecznie. Po ostatnich dniach w ciaglym halasie (muezinnow, immamow, gwaru wielkich miast i glosnych dyskotek) czujemy prawdziwo ulga. Warto bylo tu dotrzec....

Page: 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12

Publish your own story!


  Terms and Conditions    Privacy Policy    Press    Contact    Impressum
  © 2002 - 2024 Findix Technologies GmbH Germany    Travel Portal Version: 4.2.8