Free travel home page with storage for your pictures and travel reports! login GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community GLOBOsapiens - Travel Community
Login
 Forgot password?
sign up


Top 3 members
pictor 122
wojtekd 72
Member snaps
thraen

Remik's Travel log

about me      | my friends      | pictures      | albums      | reports      | travel log      | travel tips      | guestbook      | activities      | contact      |

Log entries 161 - 170 of 204 Page: 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21



Jun 25, 2007 06:00 PM My kontra wulkany - 1:1

No coz.. raz na wozie raz pod wozem, Zawiodlo tym razem w sumie wszystko, planowanie, organizacja a nawet pogoda :) Wykupilismy przewodnika i mikrobus na wulkan Merapi tu na miejscu co bylo pierwszym bledem bo na miejscu zdani bylismy na to co dadza, oraz plan trekkingu wg ich genialnego hehe pomyslu. Jednym slowem wyszla kicha, wyjscie na wulkan o polnocy jest totalnie poronionym pomyslem a tylko takie tu oferuja w sposob zorganizowany, jako zeby wschod slonka z czubka zobaczyc.. hehe na kichanie mi wschod slonca, takowy to nawet dwa dni temu w pociagu mielismy a wpsinanie sie na jeden z najniebezpieczniejszych i najmniej przewidywalnych w calej poludniowej Azji wulkanow po ciemku to totalna glupota. Kilka razy malo nie zaliczylismy jakichs przepasci, wspinajac sie w swietle dwoch dychawicznych latarek ktorymi sobie mozna co najwyzej w d.. poswiecic. Przewodnik nasz jakowego otrzymalismy to w ogole jakies nieporozumienie, chlopczyk w wieku postgimnazjalnym a znajomosc jego angielskiego ograniczala sie do "yes" oras "two kilometer" na kazde zadane pytanie, nic wiecej wydusic sie nie udalo. Po okolo dwoch godzinach takiego wspinania sie po omacku dotarlismy na jakies dwa tysiace metrow, do celu zostalo ok 800.. Jednak opadla nas mgla oraz popiol z krateru jakiego niestety nie udalo sie w tych warunkach zlokalizowac. Wiedzielismy ze gdzies jest tam porzucona baza wulkanologow, (wyniesli sie bo tam zbyt niebezpiecznie) ale jak w takich warunkach ja znalezc a do naszego pozal sie Boze "przewodnika" moglem z rownym powodzeniem prawic po polsku :PWarunki robily sie z kazda minuta coraz bardziej niebezpieczne a nam nawet sie nie udalo dowiedziec czy to jest typowa pogoda na tej wysokosci bo kolega tylko "yes" umial. Okazalo sie zreszta na dole ze nietypowa.. lubimy ryzyko nawet brawure ale parcie do gory w takich warunkach i wyposazeniem to bylaby po prostu glupota, nad nami blyskaly wyladowania elektryczne bo Merapi wyrzucal sporo pylu a droge widac bylo na metr. Zawrocilismy.. Okazalo sie to najmadrzejsza rzecza jaka mozna bylo zrobic, do Jogjakarty wrocilismy ok piatej rano a jeszcze w sporej odleglosci jadac samochodem Merapi zasypal nas dosc konkretnie popiolem, w jednej chwili szyby auta pokryly sie mazia. Coz.. nie zawsze sie wygrywa, mamy spore teraz doswiadczenie i ono na pewno zaprocentuje bo wlasnie siedzimy i planujemy dalsza droge i choc Merapi nas kusi aby sprobowac jeszcze raz juz na naszych warunkach to jednak przypuszczalnie odlozymy go do nastepnej wyprawy w te strony, w koncu przedn nami dymi Semeru, najwiekszy wulkan Jawy, oraz najaktywniejszy..:)



Jun 24, 2007 06:00 PM Borobudur - troche folkloru i cepelii nie zaszkodzi :)

Borobudur - troche folkloru i cepelii nie zaszkodzi :) W Jogjakarcie nawet fajnie, hotel nam sie trafil niedrogi a standard przyzwoity, nawet basen mamy tyle ze zimny jak cholera :) Wypatrzylismy w przewodniku baaardzo polecana miejscowa knajpe z owocami morza no i pojechalismy, faktyczie bardzo przyzwoita, wybiera sie z akwarium co tam plywa i robia na miejscu, poki co zaryzykowalismy tylko rybe jaka juz niejako zdecha byla na wejsciu :) ale klimaty fajne, otwarte pawilony w polach ryzowych no i to menu.. mozna bylo sobie np zgrillowac plaszczke albo kraba, nawet zolwie byly alo jakos nam sie z gastronomia nie kojarza :) Na drugi dzen pojechalismy zwiedzic Borobudur.. wykopany spod pylu wulkanicznego jak Pompeje kompleks swiatynny chyba hinduizmu (pewien nie jestem :) faktycznie robi wrazenie, zwlaszcza naklad pracy jaka musiala byc przy budowie, wszystko kilometrami pokryte malenkimi plaskorzezbami. Krew mnie zalala tylko przy kasie, ja rozumiem ze tu jest dla bialych ekstra price w kazdym mozliwym miejscu i ze wszedzie dra z nas wiecej niz ze swoich, w kazdym miejscu trzeba sie uzerac chocby o wydanie reszty ale w majestacie prawa pobieranie od nas oplaty 15 razy wiekszej niz od localsow to juz jest przegiecie, no coz w ramach rewanzu wszedlem na mury choc nie wolno, a co :)



Jun 23, 2007 06:00 PM Przez Jawe na wschod

Pora ruszyc na wschod Jawy, zobaczyc troche wieksze (jesli chodzi o wysokosc) wulkany. Dotarlismy znow do Jakarty i wieczorem zabukowalismy pociag do Jogjakarty. Sprzedlai nam oczywiscie najdrozszy bilet jaki byl no bo w koncu bialy to forsy ma jak lodu, hehe :P W tak zwanym miedzyczasie poszlismy zwiedzic ostatni wzwod jakiegos ichniego dyktatora, znaczy sie tak nazywaja tu widokowa wieze w centrum miasta. Sprze4dac nam biletu nie chcieli bo bylo juz full ludzi na dzis ale jakos poszlo, bilet niestety na niewiele sie zdal bo wewnatrz kolejka do windy byla na wiele godzin stania. W tym kraju jednak wszystko da sie zalatwic :) po ostrych targach z obsluga (chcial idiota hehe na poczatku 20 dolarow) wjechalismy na gore kursem dla zjezdzajacych. Stojacy w kolejce powitali nas owacyjnie :). Krotki jeszcze spacerek i ruszylismy executive class do Jogjakarty.



Jun 22, 2007 06:00 PM Rodeo do bram piekla :)

Dojazd do portu w Caricie skad mozna wyczarterowac lodz byl juz sam w sobie dosc meczacy, rozpadajacy sie autobus pamietajacy czasy kolonialne na jakichs bezdrozach mknal ok szesciu godzin. Na miejscu po dlugich negocjacjach wynajelismy motorowke.. jedyna na jaka nas bylo stac, gdybysmy wiedzieli co nas czeka dwa razy bysmy sie nad tym zastanowili :) motorowka dwa metry na poltora skakala po falach na pelnym oceanie z taka amplituda ze wszystkimi slilmi musielismy sie trzymac relingow aby nie wypasc, mimo rajdu na pelnej predkosci, przy jakim morze odbija lodke jak pilke rejs trwal tylko w jedna strone blisko dwie godziny bo jest to kilkadziesiat kilometrow. Zadne rodeo ani wesole miasteczko nie daje nawet namiastki takich wrazen.
I wtedy.. udalo sie! dotarlismy do legendarnego Krakatau, plan minimum zakladal zblizenie sie, plan optymistyczny ladowanie na chwile na jego brzegu, ale okazalo sie ze akurat jest spokojny, wysiedlismy wiec i podeszlismy w strone stozka. Nic sie nie dzialo wiec uzgodnilismy z naszym przewodnikiem ze zaryzykujemy wejscie na szczyt. Mniej wiecej w 1/3 drogi zauwazyla nas miejscowa sluzba wulkanologiczna i kategorycznie darli sie zebysmy zlazili na dol, ale nie z nami takie numery, piec metrow zmylki w dol i chodu do gory :) I udalo sie! Stanelismy na brzegu dymiacego krateru Krakatau.. mimo pozornego spokoju, wokol panowala groza, krajobraz ksiezycowy, dymiace fumarole, uginajacy sie lekko pod nogami zuzel wulkaniczny rozgrzany ze az parzyl. Wiecej nie mozna bylo ryzykowac, kilka zdjec i chodu na dol. Do pelni szczescia ponurkowalismy sobie z rurka przy brzegu i czekala nas jeszcze jedna taka jazda tyle ze fale byly jeszcze wieksze :) Pozdrawiaja Was specjalni wyslannicy z Krakatau :)



Jun 20, 2007 06:00 PM Jakarta.. szok kulturowy zaliczony :)

Na lotnisku obsuwa.. kapneli sie goscie z ichniej strazy granicznej ze nie mamy biletu powrotnego.. u nich taki wymog.. wiedzielismy o tym ale juz kilka krajow tak zaliczylismy nigdy nikt nie pytal.. gdyby przyszlo mi do glowy ze sa tacy sluzbowi sprokurowalbym taki bilet w domu na poczekaniu, w dobieetix'ow to pestka, no ale coz.. tu nas mieli.. Swiat jednak wszedzie jest podobny.. spory uszczerbek w finansach doznalismy ale udalo sie zalatwic sprawe hmm.. nieoficjalnie, no i jestesmy. Padlismy w hostelu jak neptki po tym maratonie turystycznym i przespalismy prawie do poludnia dnia nastepnego, mial byc dzis kolejny etap ku wulkanom ale nie dalo rady, jet lag, cztery dni w drodze, prawie doba na pokladach samolotow.. zrobilismy sobie wiec dzis Dzien Dziecka.. pojechalismy do oceanarium w Jakarcie, bomba po prostu, karmienie rekinow to jest to co lubimy, zolwie, krokodyle, jadowite ryby, plaszczki wielkosci parasoli ogrodowych.. potem kolejka gondolowa wzdluz wybrzeza, fajna ale ciut droga jak na odleglosc jaka przebywa.. powrot planowalismy piechota.. ale to dla jakichs herosow zadanie.. tysiace pojazdow, dziesiatki tysiecy motocylki, ruch drogowy niesamowity.. przystanki autobusowe hermetycznie szczelne bo oddychac nie ma czym, ludzie w maskach jezdza.. przejscie przez ulice to ryzyko zyciem.. zrezygnowalismy w koncu choc dzielnie przeszlismy przez dzielnice slumsow, sceneria taka ze wlos sie jezy... no i jestesmy.. saczac zimne miejscowe piwo.. (procentow w tym niewiele) planujemy kolejne cele naszej ekspedycji Indochiny 2007.. jutro jesli wszystko przebiegnie wg naszej mysli udamy sie na zachodnie wybrzeze Jawy.. tam czeka na nas wulkan Krakatau.. jesli sie uda, bedzie to jeden z mocnych elemantow naszej eskapady, trzymajcie kciuki, bo to wyprawa morska dosc daleka i nawet nie wiadomo czy bedzie nas na nia stac.



Jun 19, 2007 06:00 PM Kilka zabich skokow do Azji..

Pierwszy zabi skok z lekkim poslizgiem mielismy do Kataru.. okazalo sie, ze nasze kombinacje z biletami lotniczymi wprawily w lekka konsternacje caly Quatar Airways.. pytali nas jak mysmy to zrobili ze zaden system rezerwacyjny wydajacy karty pokladowe nie chce przyjac naszych rezerwacji.. coz.. Polak potrafi.. :) w koncu nasze bagaze jakos polecialy.. nam powiedziano zebysmy dalej sie w Katatrze dopytywali co dalej bo oni nie wiedza co z tym zrobic :) W Katarze spedzilismy tylko kilka godzin, panowie z Transit Counter pokrecili glowa podobnie jak ich poprzednicy w Monachium i kazali sie dopytywac w Singapurze co dalej.. A my ciagle siedzimy i jemy, jemy i siedzimy.. naprawde warto polecic linie Katarskie, tucza czlowieka ile wlezie, poja alkoholami i kaza ogladac najlepsze dvd.. A w Singapurze niespodzianka.. przy wyjsciu z samolotu czeka na nas piekna chinka z wydrukowanymi popranie!!! naszymi nazwiskami i pod eskorta transportuje nas do kolejnego transfer desku.. jako ze wszytko bylo koniec koncow legalnie i w porzadku dostalismy od razu nowe karty pokladowe i polecielismy do Jakarty.. oto Indonezja..



Jun 17, 2007 06:00 PM Monachium.. prawie Octoberfest :)

Ledwo co a bylaby kicha z tym Monachium.. Nasze bagaze w skrytce na dworcu lezaly bezpiecznie.. tak bezpiecznie ze dostep do nich otwieraja o siodmej.. rzecz w tym ze nasz pociag z Amsterdamu odjezdzal o szostej trzydziesci.. gdyby nie szeroooooki usmiech Beatki bylibysmi do (chcalam dodac ze zalatwilam to profesjonalnie swojaaangielsczyzna cwiczona na gosciach hotelowych a nie umiechem :) usr.. siedzieli na tym dworcu a potem jechali chyba autostopem bo bilet by przepadl.. No ale udalo sie.. Niemiecki intercity to jest cos, nawet salonke mielismy :) w Monachium wynajelismy roadster.. sportowe cabrio, za jedny przyciskiem przeobraza sie jak auto Fantomasa.. ) i ruszylismy do Garmisch-Partenkirchen obejrzec Alpy i oczywiscie Zugspitse.. nie zrobila na nas ta miejscowos jakiegos szczegolnego wrazenia wiec pojechalismy nad alpejskie jezioro na camping i tam spedzilismy mily wieczor.. Rano powrot do Monachium bo samolot juz czekal.. oddalismy auto i w droge na lotnisko..



Jun 16, 2007 06:00 PM Amsterdam, Red Lights District

No i dojechalismy.. po prawie dobie podrozy autobusem osiagnelismy w koncu Amsterdam nad ranem. Pogoda wrecz paskudna, albo leje jak z cebra albo wlasnie lalo, albo wlasnie bedzie lac.. pierwszy zakup to oczywiscie peleryny przeciwdeszczowe, potem po kufelku i oczywiscie poszlismy zwiedzac oslawiona dzielnice Czerwonych Latarni choc w sumie to trafilismy tam przez przypadek, byly tam napisy rooms do wynajecia to szlismy w tym kierunku, rooms byly.. sek w tym ze na wystawach byly i panienki.. chyba nieodzowny element wyposazenia tych rooms.. Mielismy spac w namiocie ale coz.. w takiej aurze zdalismy sie na hostel meeting point , cena zwala z nog ale wyjscia nie bylo (19 euro na leb). Pozwiedzalismy port i wszelkie mozliwe atrakcje, kanalow co niemiara i lulu.. rano o szostej pociag mamy.



Jun 07, 2007 06:00 PM Na południe od Jawy..

Ruszamy.. Tytułowe motto zaczerpnięte oczywiście wprost z prozy Alistair'a Mac Leana ma nam przyświecać w ciągu najbliższych tygodni. Mniej wiecej za tydzień bowiem będziemy już w drodze ku Pacyficznemu Pierścieniowi Ognia. Jako że poznaliśmy go już pobieznie z jednej strony (o czym mowa w poprzednich zapisach) pora będzie przyjrzeć mu się dokładniej. Plany mamy oczywiście jak zawsze ambitne, jak będzie z realizacją czas pokaże bo przy tradycyjnej już szczupłości środków i czasu jakie możemy poświęcić nie sposób jest zaplanować całej ekspedycji od punktu do punktu.
Zanim jednak przyjdzie nam się zmierzyć z wulkanami aby nabrać odpowiedniej tężyzny fizycznej, wstąpimy na kufelek Heinekena, oczywiście gdzieżby indziej jak do Amsterdamu.
Pozdrawiamy wszystkich czytelników, zapraszamy na nowe przygody i tradycyjnie wciąż ta sama prośba "keep your fingers crossed.." :)



Aug 05, 2006 06:00 PM Silk Road Ride 2006 - zrealizowaliśmy.

Z Istambułu wyruszyliśmy wieczorem.. Po wspaniałych ludziach podróżujących z nami w Azji, po gościnności pograniczników na granicach tu wjeżdżając do Europy otwieraliśmy szeroko oczy ze zdumienia.. autobus pełen wstrętnych przemytników i przemytniczek usiłujących nam wcisnąć do przewiezienia jakąś swoją kontrabandę, granica turecko-bułgarska gdzie tkwiliśmy wiele godzin obserwując jak drobiazgowej kontroli poddawani są ludzie wracający z wakacji w Turcji samochodami, zaiste zabawnie było zgadywać czego też mogą szukać pogranicznicy bułgarscy u rodzin jadących luksusowymi samochodami z wakacji więcej wartymi niż całe to ich przejście graniczne wraz z zabudowaniami. Gwoli sprawiedliwości dodam że nas nie kontrolowali ale też po utracie całego bagażu w Emiratach nie bardzo by mieli co, cały majątek jaki nam pozostał to kamera bez ładowarki (też była w bagażu) i dwa piwa.
Z Bukaresztu pojechaliśmy pociągiem do Suczawy, tradycyjną już drogą i wylądowaliśmy tam pod wieczór, oczywiście nic tam o tej porze nie jeździ, spotkaliśmy za to sympatyczną trójkę Polaków wracających z wakacji w Constancy i do spółki wynajęliśmy osobówkę jaka zawiozła nas do Czerniowców na Ukrainie, po drodze zaliczając sporą powódź, nawet na przejściu granicznym woda sięgała nam progów w samochodzie. Szczęśliwym trafem zaraz po przyjeździe udało nam się kupić bilet na pociąg do Lwowa oraz pół litra na integracyjną imprezę w wagonie i tak nad ranem pojawiliśmy się na polskiej granicy jadąc miejscową marszrutką ściśnięci jak szprotki. Przejście ktore jest okropne i ktorego nie lubimy wyjątkowo udało się pokonac bez kłopotów (było wcześnie rano) i takim sposobem po chwili siedzieliśmy w pociągu z Parzemyśla do Krakowa.
Tu kończy się najtrudniejsza jak dotąd nasza podróż (ponad 10 tysięcy kilometrów samej tylko drogi lądowej rozmaitymi środkami transportu). Przezywaliśmy na tej trasie chwile wspaniałe jak choćby wschód słońca nad Annapurną, poznaliśmy fantastycznych ludzi zwłaszcza w Iranie i Pakistanie bez których nasza podróż byłaby dużo trudniejsza (kto u nas pożyczyłby obcokrajowcowi pieniądze na pociąg przez cały kraj, a tak było w naszym przypadku, dolary się skończyły a bankomatów nie uświadczylismy), przejechaliśmy tysiace kilometrów najprawdziwszych pustyń znanych nam dotąd tylko z książek przygodowych (kto nie słyszał np. o Kara Kum?), zwiedzaliśmy starożytne forty i świątynie napawając się oszałamiającymi zapachami orientu, pędziliśmy największymi gruchotami nad bezdennymi przepaściami nie sposób opisać całości tutaj. Nie zabrakło nam też adrenaliny, trzeba wyraźnie powiedzieć, że mimo fantastycznych ludzi podróż pograniczem Iranu, Pakistanu i Afganistanu stanowi jednak wysokie ryzyko. Teraz już możemy napisać o chwilach wręcz grozy gdy przykładowo w Iranie blisko granicy przychrzanił się do nas wyjątkowo agresywny młodzieniec mierzący do nas ze strzelby, naprawdę trzeba sporo zimnej krwi gdy zignorowawszy go odchodziliśmy pod lufą słuchając wściekłego wrzasku. Wrażeń dostarczał choćby pakistański autobus na którego dachu zwisały jak grona dziesiątki butli gazowych i spawalniczych i tak mknęliśmy 600 km pustynią, czy też pociąg z dziurami w oknach po ostrzale miesiąc temu.
Pozdrawiamy wszystkich naszych czytelników którzy trzymali kciuki za powodzenie naszego przedsięwzięcia dedykując jednocześnie tę naszą wyprawę pamięci Kingi Choszcz, która zgineła na trasie swojej samotnej afrykańskiej podróży, uświadamiając nam, że pod beztroskimi wakacjami, egzotyczne trasy potrafią pokazać groźne oblicze, a już dziś zapraszamy na nasz następne relacje, czas pokaże gdzie i kiedy ponownie nas szlak poprowadzi.

Page: 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21

Publish your own story!


  Terms and Conditions    Privacy Policy    Press    Contact    Impressum
  © 2002 - 2024 Findix Technologies GmbH Germany    Travel Portal Version: 4.2.8